Monika Wiśniewska "Nadchodzi susza"
Nie da się ukryć, że zmiany klimatyczne powinny dać nam do myślenia. To temat bardzo ważny, a często zaniedbywany. Nie jest też zbyt popularny w literaturze - tematykę tę postanowiła wziąć na warsztat Monika Wiśniewska i przedstawić w nieco bardziej fantastycznej formie.
Początek lat 30. XXI w. Nadeszła susza. Najgorsze przewidywania naukowców spełniły się, a nasz świat zmienił się bezpowrotnie. Ziemia nie obradza, czarnoziem występuje już tylko w dawnych podręcznikach, a ludzie głodują. To właśnie w takim w gruncie rzeczy postapokaliptycznym świecie spotykamy Henryka - dziennikarza, który postanawia przyjrzeć się pewnemu dziwnemu kraterowi...
Dosyć ciężko było mi wyobrazić sobie wykreowany przez autorkę świat. Z jednej strony chyba przez to, że od czasu akcji dzieli nas zaledwie kilka lat i trochę trudno uwierzyć mi w tak gwałtowną zmianę klimatu. Wiem, że te zmiany występują, ale czy są one tak duże, żeby już za niecałe dziesięć lat spowodować wielki głód?
Kolejnym powodem, dla którego dosyć trudno było mi wczuć się w klimat postapo, była postać Henryka, naszego głównego bohatera. Jak sam przyznaje, ma on olbrzymie oszczędności i stać go właściwie na wszystko, nie musi sobie niczego odmawiać. Narrator wprost podaje, że ludzie codziennie umierają z głodu, a dla bochenka chleba są w stanie popełnić straszliwe zbrodnie - miasto zaś oszczędza na prądzie i gasi latarnie. Tymczasem nasz bohater chodzi do drogich restauracji, ogląda mecze w telewizji (więc stać go na prąd i to też dla rozrywki, a nie tylko światło czy urządzenia kuchenne), ma nawet dużego psa, co jest już ewenementem, bo ludzie nie są w stanie wyżywić siebie i swoich rodzin, a co dopiero utrzymywać zwierzęta domowe. Henryk prowadzi takie życie, jakie prowadzimy my, i wielki głód nie dotyczy go bezpośrednio. Przy tym mam wrażenie, że Henryk z potępieniem patrzył na ludzi, którzy przykładowo kradli jedzenie, żeby nie umrzeć z głodu, a sam uważał siebie za jedynego sprawiedliwego. A bardzo łatwo jest potępiać innych, kiedy stoi się na uprzywilejowanej pozycji.
Henryk jest postacią, którą w gruncie rzeczy trudno polubić. Można tu wspomnieć jeszcze np. o tym, że flirtuje z nastolatką, a na jej rówieśnika płci męskiej patrzy jak na małego chłopca i nawet nazywa go jak dziecko, Antosiem. Mam jednak przeczucie, że taki był właśnie zamysł autorki - dać nam postać niewygodną, która z jednej strony jest jednak trochę zadufana w sobie, a z drugiej ma jakąś misję i stara się ją realizować. Choć Henryk może budzić w nas niesmak, to ma również cechy, które wzbudzają szacunek - pomaga w potrzebie, a przede wszystkim wykazuje się wielką lojalnością.
Odnośnie natomiast wątku fantastycznego, ujawnia się on po odkryciu tajemniczego krateru. Pojawia się pewna postać, która nie do końca przejawia ludzkie cechy, a która niesie ze sobą nadzieję na lepszą przyszłość. Jeśli jesteście ciekawi, czy pojawiają się tutaj wątki mitologii słowiańskiej (w końcu postać na okładce to dziewczyna w zwiewnej sukni i z wiankiem na głowie), to od razu uprzedzę, że nie. Ważny jest natomiast wątek religijny, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Nie do końca podobało mi się ukazanie postaci będących wierzącymi protagonistami - są to bowiem postaci, które są bardzo zamknięte na świat (wiem, że jedna z nich była w szkole wyśmiewana, ale czy to znaczy, że naprawdę jedyną osobą, która ją lubi, jest babcia, i tylko z nią spędza czas?). Mam wrażenie, że osoba wierząca może być w pozytywny sposób ukazana jako aktywna część społeczności, a nie jako ktoś, kto stroni od ludzi i czyj wolny czas wypełnia jedynie modlitwa.
Akcja powieści toczy się w spokojnym tempie. Nie ma tu zbyt wielu zwrotów akcji, a nasza tajemnicza postać także nie zaczyna od razu walczyć jak superbohater. Zbyt wiele miejsca zajmowało opisywanie wszystkich podstawowych czynności wykonywanych przez bohaterów, tak jak w tym fragmencie: "Otworzyłem drzwi do domu i zaciągnąłem chłopaka aż do salonu. Wróciłem z Łapą, zamknąłem drzwi, po czym przykryłem kumpla kocem". Zdecydowanie wystarczyłaby informacja, że Henryk przywiózł do domu kolegę i okrył go kocem. Pisanie o tym, że bohater otworzył drzwi, odszedł od nich, wrócił do nich razem z psem, a potem je zamknął, nie było potrzebne i dla czytelnika są to nużące, zbędne informacje. Kolejną rzeczą, na którą chciałabym zwrócić uwagę, jest szkodliwe utrzymywanie mitu, że aby zgłosić czyjeś zaginięcie, należy odczekać 24 godziny. Motyw konieczności odczekania 24 albo też 48 godzin jest niestety bardzo często powtarzany w popkulturze i robi to więcej złego, niż dobrego - im szybciej zgłosimy czyjeś zaginięcie, tym lepiej, i wcale nie trzeba odczekiwać jakiegoś specjalnego czasu. W chwili poszukiwań zaginionej osoby, zwłaszcza w początkowej fazie, każda minuta, a co dopiero godzina, ma znaczenie.
Pomysł na książkę był zdecydowanie nietuzinkowy. Przyznam szczerze, że nie czytałam jeszcze nigdy książki o takiej tematyce i z takim połączeniem wątków - od zmian klimatycznych przez obcego z kosmosu aż po tematykę religijną. Jeśli zatem interesuje Was taka tematyka, spróbujcie - a nuż powieść przypadnie Wam do gustu!
Tytuł: Nadchodzi susza
Autorka: Monika Wiśniewska
Data wydania: 2025
Wydawca: Wydawnictwo Novae Res
Liczba stron: 356
ISBN: 978-83-8373-662-4
Za możliwość lektury serdecznie dziękuję Wydawnictwu Novae Res.
Autorka recenzji: Zaczytana Słowianka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz