"Żywe Trupy" George A. Romero, Daniel Kraus



George Andrew Romero – amerykański reżyser i scenarzysta znany chyba najbardziej z cyklu filmów o żywych trupach. Wystarczyło mu zaledwie 14 lat na karku, ażeby nakręcić swój pierwszy krótkometrażowy film pt. The Man from the Meteor. 10 lat później założył firmę, która pozwoliła mu na pokazanie ludzkości „Nocy Żywych Trupów”. Noc ta na zawsze zmieniła oblicze gatunku.

Na zawsze zmieniły także moje dzieciństwo noce i dni, kiedy wpatrzony spod koca w ekran telewizora, obserwowałem jak mój ojciec ogrywa kolejne części Resident Evil na pierwszej odsłonie konsoli Play Station (postać Nemesisa wryła się w głowę konkretnie).

Mimo, iż po Nocy, Romero sukcesywnie i konsekwentnie traktował ludzi jeszcze: „Świtem…”, „Dniem…”, „Ziemią…” i „Kronikami Żywych Trupów”, pracował z Kingiem nad „Opowieściami z dreszczykiem”, był nawet brany pod uwagę przy wyreżyserowaniu m.in. „Bastionu”, „Smętarza dla zwierzaków”, „Miasteczka Salem”, „Mumii”, czy „Resident Evil” właśnie, dostał swój zasłużony hołd w takich grach, jak „Call of Duty: Black Ops” oraz „Dying Light”, znalazł także chwilę na… napisanie kilku powieści grozy. Jedną z nich zaledwie rozpoczął. Po jego śmierci w 2017 roku, została dokończona przez Daniela Krausa (tego, który maczał palce przy Kształcie wody i Łowcach trolli). Mówimy oczywiście o Żywych Trupach, którą w polskiej wersji językowej możemy przeczytać dzięki przekładowi Mariusza Wardy i Roberta P. Lipskiego oraz wydawnictwu Zysk i S-ka.

Ghoule, umarlaki, szwędacze, golemy, nieumarli, zgnilce, włóczędzy, trupy to tylko niektóre z określeń dobrze znanych w popkulturze charakterystycznych postaci. W języku kikongo – fetysz, w języku kimbundu – bóg. Początkowo – istoty wyrosłe na kanwie afrykańskich wierzeń z magicznie ożywionych zwłok. Wg kultu voodoo silnie zniewolone i ślepo lub nieświadomie wykonujące polecenia osoby kontrolującej. Taka wizja zombiaków istniała do późnych lat 60 ubiegłego wieku, kiedy to Romero spłodził (jest wszakże nazywany ojcem tego motywu) zombie w wersji, która przemielona przez popkulturę na 100 różnych sposobów – funkcjonuje do dnia dzisiejszego – ale to już wiecie. Skupmy się na samej powieści.

Za okładkowym opisem tego grubego na prawie 900 stron olbrzyma:

Koroner wraz ze stażystką walczą podczas sekcji zwłok z… żywym trupem.

W przyczepie kempingowej na Środkowym Zachodzie nastolatka walczy ze zmartwychwstałymi członkami swojej rodziny.

Na amerykańskim lotniskowcu żywi marynarze ukrywają się przed martwymi, podczas gdy fanatyk religijny zaczyna głosić nową wiarę opartą na kulcie śmierci

W stacji telewizyjnej ocalały prezenter nie przestaje nadawać wiadomości, nawet kiedy jego współpracownicy stają się zombie,

Z kolei w Waszyngtonie pracownica rządowa monitoruje rozwój epidemii, mając nadzieję, że zachowane dane przydadzą się w przyszłości, której może nigdy nie będzie.

I w sumie to by było na tyle z opisu fabuły, ponieważ nie chcę jej zdradzać. A nawet gdybym chciał to musiałbym napisać elaborat na co najmniej ¼ objętości tej powieści. Kraus zaskoczył mnie dwukrotnie. Pierwszy raz pokazując, że mylę się co do tego, że w Żywych Trupach istnieje tylko jedna historia spleciona z wielu wątków fabularnych oraz, że jest to typowa łupanka gatunkowa, w której bohaterowie licytują się między sobą o to kto rozwalił więcej zombiaczych łbów, ginąc ostatecznie. Dopiero po przeczytaniu kilku rozdziałów zacząłem dostrzegać w powieści zbiór krótkich opowiadań, nijak ze sobą niepowiązanych. Drugi raz dałem się zaskoczyć, widząc, że faktycznie istnieje jedna historia spleciona z wielu wątków fabularnych, kiedy to uświadomiłem sobie, że traktowane przeze mnie nijak ze sobą powiązane opowiadania, nagle zaczynają się łączyć. Brawo!

Romero w swoim pomyśle, następnie Kraus w wykonaniu tak bardzo skupili się na psychologicznej odsłonie tego mocnego thrillera, że przychodzi mi z trudem nazwanie tej powieści horrorem. W żadnym jednak stopniu jej to nie umniejsza. To nadal rewelacyjnie napisana powieść z grozą w tle. Kraus tak finezyjnie opisuje rzeczywistość w, że można pokusić się śmiało o miano swego rodzaju neologizmu artystycznego, jakim jest Poezja grozy z wielkiej litery. Aż przypomina mi się wiersz Padlina – Charlesa Baudelaire’a ot co!

„Zombie nie miały problemów z odróżnieniem innych zombie od żywych. Zombie zazwyczaj zjadały tylko pięć procent ludzkiego ciała. Zombie nigdy nie spały. Zombie wydawały się zdolne do trzymania urazy. Zombie wymieniały informacje poprzez chrząknięcia i prawdopodobnie na inne sposoby, których nikt nie mógł rozgryźć. Zombie mogły zostać zabite przez uraz mózgu lub spalenie.”

Ponadto zombiaki atakowały mężczyzn nie częściej niż kobiety, czarnoskórych nie rzadziej niż białoskórych, z równą częstotliwością rzucali się na młodych, starych, grubych, chudych, wyznawców Islamu i chrześcijan, introwertyków i ekstrawertyków, demokratów i republikanów, osoby hetero normatywne i te o innych preferencjach. Nieruszone przez nich były jedynie rośliny i zwierzęta.

„Począwszy od Roku Siódmego, nawet rudery zabezpieczone przed gryzoniami za pomocą rozgrzanej, śmierdzącej smoły zaczęły ropieć jak wrzody w całej Ameryce, która skądinąd piękniała z niesamowitą szybkością. Wraz z ludźmi odchodziły pazerny przemysł, chciwy rozwój, zimny postęp, żarłoczna hodowla mięsa i apatyczne zanieczyszczenie. Nie zbudowano nic wyższego niż drzewa. Nie powstało nic szybszego od konia. Nie postawiono niczego, co oddzielałoby jeden kawałek ziemi od drugiego, żadnych krawężników, dróg, bram, płotów czy murów. Dzikość, torturowana przez pół tysiąclecia dostrzegła szczelinę i ją wykorzystała. (…) Rośliny wybuchały jak wulkany, pokrywając kraj niczym wielokolorowa lawa, (…) Połacie w tuzinie odcieni zieleni – paproci, jałowców, szałwii, ogórków, sosen, wodorostów – porastały całą ziemię, połykając trawniki parków, stref przemysłowych i pól golfowych, kiełkując w szczelinach chodników i pęknięciach ulic, rozchylając się w grube, kołyszące pióra. Krzaki jagodowe eksplodowały obfitością. Słoneczniki tworzyły radosne armie. Pnącza i bluszcze chwytały, co się dało i ukrywały wszystko inne: światła drogowe, znaki drogowe, całe przecznice. (…) To, co musiało spłonąć, spłonęło, a to, co odrosło, było płodne i bujne. Zwierzęta już nie były ofiarami nadmiernych polowań, nie zapędzano ich do kurników ani nie zmieniano biologicznie w bezradne kłębki. Teraz biegały, skakały i ślizgały się w odnowionym raju, rozpoznawalnym dla ich pierwotnych mózgów. Buźka widywał je czasem, jak z rozmachem przemierzały autostrady, stada wilków długie na niemal kilometr, skupiska pająków jak koce z wełny mineralnej, tak wiele węży, że falowały niczym woda morska. Archiwum opowiadało o epickich bitwach o dominację – w Everglades sześciometrowe aligatory kontra dziesięciometrowe pytony – a także o szybkich unicestwieniach przez stworzenia takie, jak szarańcza, która powróciła z niemalże wymarcia, by pustoszyć pola uprawne całych stanów. W Roku Dziesiątym odnotowano nowe odmiany zwierząt, jeśli nie zupełnie nowe gatunki. Blond niedźwiedzie, niebiesko upierzone orły, szkarłatne żaby, pieski preriowe z czymś, co wyglądało jak rogi. (…) Historia w końcu zatoczyła koło. Eden powrócił. I zgodnie z planem, mężczyzna i kobieta zostali z niego wygnani. Gdy Ameryka Północna rozkwitła w ogród cudów, żywi mogli tylko zerkać z obskurnych otworów swoich nędznych szałasów. Podczas gdy oni pożądali, strażnicy zombie chronili naturę poprzez cierpliwe oblężenie, stojąc wokół każdego miejsca, w którym wyczuli ludzi, wywijając szczękami i wypluwając swoje rozkładające się wnętrzności.”

Czyż ten krótki w stosunku do objętości powieści fragment nie jest świetny? Cała powieść skąpana jest w takim stylu. Ziemią wreszcie zaopiekowała się natura. Opis tego pustego i pełnego jednocześnie świata to istny majstersztyk odciągający czytelnika od rdzenia wokół którego cały ten świat oscyluje – żywych trupów. A to z kolei skłania do przedefiniowania tytułu, bowiem żywe trupy już same w sobie przegrywają wobec poznania tego, do czego ich obecność doprowadziła. To sprzeczna fraza, która rodzi wiele pytań. Czy w sytuacji, gdy życie i śmierć byłyby równie złe i ledwo można było by rozróżnić reprezentantów każdej z grup, strach budziłoby jedynie przekroczenie granicy?

Żywe Trupy to kalejdoskop ludzkich reakcji w nagłym zderzeniu z tym, co nowe, dotychczas nieznane i nieprzyjemne. Mimo mnogości postaci, nie da się ukryć, że absolutnie każda z nich stanowi symbol. Łącznie z samymi zombiakami. Nawet one mają tu rozdziały przedstawione z ich perspektywy! Miłośnicy kina Romero dostrzegą tu bez trudu, że nie tylko tytułowe trupy tutaj żyją. W powieści żyje także sam reżyser, a Kraus jako jego wieloletni fan odrobił lekcje na 6+ pisząc ją.


AUTOR: George A. Romero, Daniel Kraus

TYTUŁ: Żywe trupy

GATUNEK: Horror

DATA WYDANIA: 16.04.2024r

ILOŚĆ STRON: 867

WYDAWNICTWO: Zysk i S-ka

ISBN: 9788383352039

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟 (10/10)

PoważnieNiepoważny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz