„Tak się rodzą bohaterki" Claire Vigarello

„Tak się rodzą bohaterki" Claire Vigarello

Na urlopie często sięgamy po książki niewymagające, które pomagają odpocząć głowie i zapewniają nieco rozrywki. Takie lektury w sam raz na odpoczynek na plaży, na hamaku wśród zieleni, czy na podróż. Ostatnio mogłam korzystać z dobrodziejstw urlopu i skusiłam się właśnie na tego typu powieść – Tak się rodzą bohaterki Claire Vigarello. Nastawiłam się na lekką i sympatyczną opowieść. Sprawdźcie sami, czy taką otrzymałam. Zapraszam na krótką recenzję.

Główna bohaterka, Sylvie, to zahukana, pulchna kobieta dobiegająca czterdziestki. Prowadzi ona niezbyt ekscytujące życie jako żona, matka i sekretarka w firmie produkującej materace. Wydawać by się mogło, że w jej nudna egzystencja pozostanie niezmienna aż do śmierci, jednak nagle Sylvie ma przypływ weny i pisze książkę, która tajemniczym sposobem trafia do pewnego wydawnictwa. Staje się to początkiem całego szeregu niesamowitych zdarzeń i nowego życia dla wielu osób…

"Zresztą w jaki sposób się rodzą bohaterki? W jaki sposób przenikają do głów mężczyzn czy kobiet? Jak wybierają swojego twórcę? W gruncie rzeczy nie wiadomo – i podobnie jest z ludźmi, których cel życia na ziemi jest niejasny."

Po przeczytaniu tej książki mam mieszane uczucia. Jest to powieść nierówna – początek oraz cały pomysł na historię są zaskakujące, porywające i też chwilami wzbudzające uśmiech na twarzy, jednak środek, rozwinięcie akcji to festiwal nudy, a pod koniec całość znowu nabiera tempa, znowu wciąga i ma satysfakcjonujące rozwiązanie. Ciekawy jest styl tej powieści, nieco dowcipny, lekki, choć też niejednorodny, bo chwilami uderzający w poważniejsze tony. Autorka ładnie operuje piórem, pisze prosto (ale to może bardziej zasługa tłumaczenia?), dosadnie, a przy tym płynnie prowadzi całą opowieść, nie bawiąc się w dygresje, ale też mieszając nieco w życiu bohaterów. Trochę denerwowały mnie niektóre dłużyzny w środku książki, o czym wspominam wyżej, ale całość czytało mi się naprawdę dobrze i mimo sporej objętości, szybko.

Chociaż z ciekawością śledziłam dość skomplikowane losy głównej bohaterki, to przyznam szczerze, że nie wzbudziła ona mojej sympatii. Sylvie jest bowiem głupia, naiwna, nieporadna życiowo, irytująca w swojej tchórzliwości, zamiłowaniu do utrudniania sobie życia, snucia teorii spiskowych i opowiadania kłamstw, ale zarazem gdyby taka nie była, to wszystko opisane w tej książce by się po prostu nie wydarzyło. Rozumiem więc skąd taka, a nie inna kreacja tej postaci, co nie przeszkadza mi jej nie lubić. Gdzieś czytałam, że Tak się rodzą bohaterki to książka dla fanek Bridget Jones i faktycznie – Sylvie przypomina z charakteru tę słynną szaloną Angielkę, też pakuje się w kłopoty i działa bezmyślnie, choć ogólnie losy obu bohaterek bardzo się różnią. 

Mimo dość lekkiej, niewymagającej i humorystycznej stylizacji całej opowieści, autorka też stara się poruszać nieco poważniejsze tematy, choć czyni to w sposób nieco płytki. Mamy tu choćby wątek męża głównej bohaterki, mierzącego się z depresją i różnymi problemami psychicznymi po tym jak stracił pracę. Autorka zręcznie pokazała, jak jego choroba wpływa na całą rodzinę i jakie może mieć skutki dla małżeństwa. Poza tym jest tu sporo o tym, co przeżywają osoby z nadwagą, czy wręcz otyłe, jak bywają niewidzialne albo wręcz przeciwnie – stają się obiektami obmowy ze strony innych, a do tego często dochodzą problemy z samooceną, kompleksy. Wreszcie jest to opowieść o przemianie życia, o tym, jak się ruszyć z miejsca, ale też jak okoliczności mogą wpłynąć na człowieka – Sylvie bowiem, choć faktycznie zmienia siebie i swoją egzystencję, to nie robi tego aktywnie, tylko bardziej płynie z prądem, reaguje na to, co przynosi jej los i co dają inni. 

Według mnie nie jest to książka poprawiająca nastrój, comfort book, czy jak reklamuje ją wydawca: "uroczo psotna, szalenie czuła i… rozkosznie francuska powieść, która jest jak promień słońca przebijający się przez zachmurzone niebo!". Wręcz przeciwnie – bywa nieco przygnębiająca, chwilami refleksyjna, a czasem też nużąca. Nie mogę powiedzieć jednak, że jest to zła książka, raczej nieco zakręcona, poplątana, jak wspomniałam, nierówna. Czyta się ją jednak dobrze, lekko i przyjemnie, czasami z uśmiechem, czasem z grymasem politowania. Zapewnia też odpowiednią dawkę rozrywki, w sam raz na leniwy dzień, czy czas, kiedy potrzebujemy lektury niekoniecznie wymagającej. I na takie momenty polecam Tak się rodzą bohaterki!

tytuł: Tak się rodzą bohaterki
tytuł oryginału: Où naissent les héroïnes
autor: Claire Vigarello
tłumaczenie: Joanna Prądzyńska
data wydania: 2024-02-28
wydawca: Wydawnictwo Albatros
liczba stron: 448
ISBN: 978-83-8361-054-2

Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Autorka: Aga K.
„Pomruki burzy" Robert Jordan, Brandon Sanderson

„Pomruki burzy" Robert Jordan, Brandon Sanderson


Cykl Koło czasu miał pierwotnie składać się z dwunastu części. Jednak po przedwczesnej śmierci Roberta Jordana i przejęciu pałeczki przez Brandona Sandersona okazało się, że aby zamknąć historię w jednym tomie musiałby on liczyć 3000 stron. Oczywiście czytelnicy cyklu są przyzwyczajeni do książek o sporej objętości, jednak to byłaby lekka przesada. Tym samym zamiast jednej książki dostaliśmy trzy, a Pomruki burzy są tak naprawdę pierwszą częścią wyczekiwanego zakończenia.

Wyraźnie widać, że nie ma tu już rozwlekłych opisów oraz wprowadzania kolorytu przez dodatkowe postaci i nieistotne zdarzenia. Akcja skupia się na głównych bohaterach i ich drodze do wypełnienia przeznaczenia. Rand al’Thor działa na rzecz zjednoczenia wszystkich ludów i odnowienia sojuszy, co niestety nie dzieje się tak gładko jakby sobie tego życzył – nawet w obliczu Tarmon Gai’don, Ostatniej Bitwy, nie wszyscy chcą oddać władzę i podporządkować się Smokowi Odrodzonemu. Nie pomaga fakt, że Rand stracił prawie całe współczucie i działa jedynie na zasadzie „wyższego celu”. Egwene, nadal uwięziona przez Aes Sedai, a nawet przetrzymywana w lochu, musi przetrwać szykany Elaidy i mimo bardzo niesprzyjających warunków, pozyskać zwolenniczki wewnątrz Białej Wieży. Jej zadanie jest trudne, ale nieoczekiwany atak Seanchan znacznie przyspiesza bieg spraw.

Czy to ze względu na obszerne notatki jakie zostawił Robert Jordan, czy też na wieńczący dzieło charakter tego tomu, ciężko doszukać się różnicy w stylu pisarskim, czy też elementów charakterystycznych dla Brandona Sandersona. Gdybym nie wiedziała, że autorów jest dwóch, nie miałabym szans się tego domyśleć. Miałam obawy, że z dokończeniem książki przez innego autora będzie trochę jak z nagrywaniem kolejnych części filmu bez udziału tych samych aktorów. Na szczęście wyszło dużo lepiej i moim zdaniem wybór osoby, która dokończy cykl był bardzo dobry – bo przecież nie chodziło tu o rozwinięcie się jako jednostka, lecz dokończenie wielotomowego dzieła, wobec którego jest już szereg oczekiwań.

Tym samym po raz kolejny dostaliśmy 1000 stron świetnie napisanej fantastyki, która nas wciąga i nie chce wypuścić. Ani przez sekundę nie czułam zmęczenia tą historią. Ani razu nie pomyślałam: „nie, to już o jeden tom za dużo”. Wszystko w tej powieści jest spójne i potrzebne, aby doprowadzić nas do szczęśliwego finału. Zostały jeszcze dwie części, żebyśmy dowiedzieli się, gdzie kończy się Koło czasu, a ja nadal uważam, że jest to ciekawe przeżycie, na które warto czekać.

Tytuł: Pomruki burzy
Cykl: Koło czasu, tom 12
Autorzy: Robert Jordan, Brandon Sanderson
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Data wydania: 2024-04-23
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 1008
ISBN: 978-83-8335-215-2

Źródło grafiki: https://sklep.zysk.com.pl/pomruki-burzy-8173.html
„Ktoś inny" Guillaume Musso

„Ktoś inny" Guillaume Musso

Guillaume Musso, znany francuski pisarz, autor kryminałów i opowieści w klimatach thrillerowych, wydał ostatnio nową powieść, Ktoś inny. Jako fanka twórczości tego autora i jego niedającego się podrobić stylu, nie mogłam sobie odmówić poznania tej nowej książki. Okazało się to bardzo dobrą decyzją, bo Ktoś inny to historia przesiąknięta wprost piórem pana Musso, ale zarazem świeża i zaskakująca. Zapraszam na krótką recenzję tej książki.

Cała opowieść zaczyna się od zabójstwa, wydawać by się mogło, dość przewidywalnego. W miarę rozwijania tej opowieści okazuje się jednak, że zarówno zamordowana Oriana di Pietro, jak i jej mąż, czy nawet prowadząca śledztwo Justine Taillandier, mają swoje tajemnice. I tak właściwie nic nie jest takie, jakie się wydaje…

Musso, jak to Musso, tu trochę zamieszał, tam dodał niedopowiedzeń, okrasił to wszystko odrobiną życiowych rozmyślań i nieco niepokojącym klimatem, tak że wyszła mu z tego skomplikowana, wciągająca, a nawet dość zaskakująca historia. Oczywiście nie zapomniał też o nawiązaniach kulturalnych, z jakich jego książki słyną, wplótł je zgrabnie i zręcznie w swoją opowieść, zestawiając je z przygnębiającym światem policji i wszystkimi brudami, jakie w miarę rozwijania się historii wychodzą na światło dzienne.

Wbrew pozorom, wiodącym wątkiem w tej opowieści nie jest próba odnalezienia osoby odpowiedzialnej za brutalny atak na Orianę di Pietro, ale pokazanie tajemnic ludzkiego umysłu. W opisie wydawniczym pojawia się informacja, że to thriller psychologiczny i to się zgadza – ta opowieść ma w sobie coś niepokojącego, można powiedzieć, że czuć tu nastrój grozy, związanej z tym, co się dzieje w głowach bohaterów, a niekoniecznie ze zdarzeniami rzeczywistymi. Bo choć mamy tu faktycznie okrutną zbrodnię, to jednak gorsze są ludzkie myśli, które do niej doprowadziły…

"Nierozwiązane śledztwo podstępnie sączy truciznę w otoczenie i nawet jeśli trwa to długo, prawda w końcu bez uprzedzenia wybucha jak gejzer, wrzód pęka i następuje ozdrowienie"

Pan Musso w tej książce snuje swoją opowieść z pietyzmem, rozplątuje ją przed czytelnikiem z delikatnością, wyczuciem i w naprawdę dobrym stylu. Nie boi się niedopowiedzeń, żongluje tajemnicami, buduje niezapomniany klimat, pozwala się też wypowiedzieć różnym bohaterom, opowiadając swoją historię z wielu perspektyw. A to wszystko wzbogacone jest o różne ilustracje, na pozór niepotrzebne, ale jednak pasujące do całości i ją uzupełniające. 

Ktoś inny to powieść, która porywa, niepokoi, zaskakuje i pobudza do przemyśleń. Jest bardzo w stylu autora, więc jeśli znacie jego twórczość, to jestem pewna, że z przyjemnością zanurzycie się w tę pełną napięcia, choć zarazem nieco senną opowieść. Jeśli jednak nie znacie jeszcze książek pana Musso (serio, jest ktoś, kto go nie zna? ;)), to myślę, że będzie to dla Was niezapomniana lektura i nowe odkrycie… Bardzo polecam!

Tytuł: "Ktoś inny"
Tytuł oryginału: "Quelqu'un d'autre"
Autor: Guillaume Musso
Tłumaczenie: Joanna Prądzyńska
Data wydania: 2024-07-31
Wydawca: Wydawnictwo Albatros
Liczba stron: 320
ISBN: 978-83-8361-264-5

Recenzja we współpracy z Wydawnictwem Albatros.

Autorka recenzji: Aga K
„Paradoks globalizacji" Dani Rodrik

„Paradoks globalizacji" Dani Rodrik

Dlaczego globalizacja ekonomiczna, suwerenność państw i demokracja nie mogą współistnieć…

Ostatnie dekady XX wieku upłynęły pod znakiem głębokiej integracji gospodarczej, która obejmowała coraz więcej krajów. W efekcie doszło do całej serii rozczarowań, a globalizacja, zamiast wzrostu inwestycji i większego tempa rozwoju, zaczęła przynosić niestabilność i generować nierówności.


"Dlaczego globalizacja ekonomiczna, suwerenność państw i demokracja nie mogą współistnieć…

Ostatnie dekady XX wieku upłynęły pod znakiem głębokiej integracji gospodarczej, która obejmowała coraz więcej krajów. W efekcie doszło do całej serii rozczarowań, a globalizacja, zamiast wzrostu inwestycji i większego tempa rozwoju, zaczęła przynosić niestabilność i generować nierówności.

Dani Rodrik, jeden z czołowych światowych ekonomistów, w swojej głośnej książce stara się znaleźć rozwiązanie fundamentalnego problemu gospodarki światowej, który polega na tym, że nie możemy jednocześnie dążyć do demokracji, wzmacniać suwerenności państw i pogłębiać globalizacji ekonomicznej. Po analizie ostatnich trzech stuleci historii światowej integracji zarówno w ekonomicznym, jak i geopolitycznym kontekście, autor postuluje nadrzędną rolę demokracji i suwerenności wobec globalizacji – demokratyczne państwa mają prawo chronić swoje instytucje społeczne, a gdy prawo to kłóci się z wymogami światowej gospodarki, to właśnie ona winna ustąpić. Takie myślenie o globalizacji pozwoli na bardziej zrównoważony rozwój gospodarczy i zachowanie wszystkich głównych ekonomicznych korzyści, które nam dała.

Potrzebujemy globalizacji mądrej, a nie globalizacji za wszelką cenę.

Książka Rodrika jest celną diagnozą aktualnego stanu świata i stanowi niezbędne uzupełnienie innych pozycji dotyczących możliwości i niebezpieczeństw, przed którymi stoimy."


Książka Daniego Rodrika to fascynująca podróż przez złożony świat globalizacji, ukazująca, jak skomplikowany i wielowarstwowy jest to proces. Autor, uznany ekonomista, wnikliwie analizuje wpływ globalizacji na gospodarki narodowe, społeczeństwa i suwerenność państw, poddając w wątpliwość powszechne przekonanie, że globalizacja przynosi same korzyści.

Rodrik podejmuje próbę odpowiedzi na fundamentalne pytanie: czy globalizacja rzeczywiście sprzyja rozwojowi, czy raczej prowadzi do destabilizacji? Jego analiza ukazuje, że zamiast obiecywanego wzrostu inwestycji i postępu, globalizacja często prowadzi do zwiększonej niestabilności gospodarczej, szczególnie w krajach rozwijających się. Rodrik nie jest przeciwnikiem globalizacji jako takiej, ale argumentuje, że powinna ona być przeprowadzana z rozwagą, z uwzględnieniem lokalnych uwarunkowań i potrzeb.

Jednym z najważniejszych aspektów poruszanych w książce jest kwestia nierówności i napięć społecznych, które towarzyszą globalizacji. Autor pokazuje, jak otwarcie rynków na kapitał zagraniczny oraz migracje, zarówno legalne, jak i nielegalne, wpływają na lokalne rynki pracy, często prowadząc do obniżania płac i wzrostu niezadowolenia społecznego. Co więcej, Rodrik zwraca uwagę na to, że mimo dążenia do globalnej integracji, wciąż istnieją silne podziały między krajami bogatymi a rozwijającymi się, a także między różnymi segmentami społeczeństw wewnątrz poszczególnych państw.

Książka Rodrika to również głos w dyskusji o roli państwa w dobie globalizacji. Autor przekonuje, że każde państwo powinno mieć prawo do kształtowania własnej polityki gospodarczej, dostosowanej do specyficznych warunków i potrzeb. Podkreśla znaczenie regulacji finansowych i handlowych, które mogą chronić lokalne gospodarki przed negatywnymi skutkami gwałtownego otwarcia na globalny rynek.

Rodrik nie pozostawia nas jednak bez nadziei. Proponuje rozwiązania, które mogą prowadzić do bardziej zrównoważonego rozwoju gospodarczego i społecznego w dobie globalizacji. Jego wizja zakłada konieczność większej współpracy międzynarodowej, ale z poszanowaniem suwerenności państw oraz różnorodności kulturowej i ekonomicznej.

Podsumowując, książka Daniego Rodrika to obowiązkowa lektura dla każdego, kto chce zrozumieć skomplikowane mechanizmy globalizacji i jej wpływ na współczesny świat. Autor dostarcza nie tylko głębokiej analizy, ale także narzędzi do krytycznego myślenia o przyszłości globalnej gospodarki. To lektura, która skłania do refleksji i zachęca do dyskusji na temat kierunku, w jakim zmierza świat.

Moja ocena: 7/10

Tytuł: Paradoks globalizacji 
Tytuł oryginału: The Globalization Paradox: Democracy and the Future of the World Economy
Autor: Dani Rodrik
Data wydania: 2024-05-21
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 376
ISBN: 9788383352459
„Jęk zamykanych bram" Wojciech Wójcik

„Jęk zamykanych bram" Wojciech Wójcik

 

"Na oddział chirurgii w wyniku pobicia trafia Arek Maj, ochroniarz w modnym warszawskim klubie Trzynastka. Wkrótce inny pacjent znajduje jego ciało z poderżniętym gardłem. Dyżurująca lekarka postanawia powiadomić bliskich ofiary. Okazuje się jednak, że osoba, którą Maj wskazał do kontaktu, dwa lata temu zaginęła.

Odpowiedzi szukaj tam, gdzie nie dociera blask śródmiejskich latarni.

Na oddział chirurgii w wyniku pobicia trafia Arek Maj, ochroniarz w modnym warszawskim klubie Trzynastka. Wkrótce inny pacjent znajduje jego ciało z poderżniętym gardłem. Dyżurująca lekarka postanawia powiadomić bliskich ofiary. Okazuje się jednak, że osoba, którą Maj wskazał do kontaktu, dwa lata temu zaginęła.

Właściciel klubu, znany jako Mecenas, zleca wyjaśnienie zagadki zabójstwa byłemu policjantowi Mateuszowi Krysiakowi. Na jaw wychodzą nowe fakty. Czego tak naprawdę boi się Mecenas? Do bliskich zamordowanego usiłuje dotrzeć też Edyta, kelnerka z Trzynastki. Arek przed śmiercią zostawił jej na przechowanie sporą sumę pieniędzy. Jej poszukiwania przynoszą jednak więcej pytań niż odpowiedzi. Czego nie mówił jej Arek? I dlaczego musiał umrzeć?"


Wojciech Wójcik w swojej najnowszej powieści Jęk zamykanych bram udowadnia, że potrafi stworzyć fabułę, która trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Przez ponad 500 stron czytelnik jest wciągany w gęstą, wielowątkową intrygę, której akcja osadzona jest we współczesnej Warszawie. To miasto, które w powieści Wójcika staje się mrocznym tłem dla skomplikowanej układanki kryminalnej, pełnej brutalności, tajemnic i nieoczekiwanych zwrotów akcji.

Fabuła rozgrywa się w świecie warszawskiego półświatka, gdzie bogaci klienci, poszukujące sponsorów studentki oraz bezwzględni przestępcy spotykają się w ekskluzywnym klubie Trzynastka. Właścicielem tego miejsca jest enigmatyczny Mecenas, człowiek bez skrupułów, który w swoim dążeniu do zysku nie cofnie się przed niczym. Gdy jeden z jego ochroniarzy, Arek Maj, zostaje zamordowany, rusza lawina wydarzeń, która wciąga w swój wir nie tylko byłego policjanta Mateusza Krysiaka, ale także lekarkę i młodą kelnerkę z klubu.

Wójcik zręcznie prowadzi czytelnika przez meandry tej złożonej intrygi, odkrywając kolejne warstwy przeszłości ofiary, które stają się coraz bardziej zagmatwane i niebezpieczne. Autor z mistrzowską precyzją kreśli portrety bohaterów, nadając im głębię i wiarygodność. Dialogi są naturalne i dynamiczne, a każda postać wnosi coś nowego do rozwoju fabuły.

Jednym z największych atutów tej powieści jest umiejętność autora do tworzenia napięcia. Każdy rozdział przynosi nowe informacje, które komplikują sytuację, a rozwiązanie zagadki kryminalnej jest tak misternie skonstruowane, że do samego końca nie sposób przewidzieć, jak zakończy się historia. Wójcik nie tylko dostarcza rozrywki, ale również skłania do refleksji nad współczesnymi problemami społecznymi, takimi jak prostytucja, handel ludźmi czy nielegalne przejmowanie nieruchomości.

Jęk zamykanych bram to książka, która zasługuje na uwagę nie tylko miłośników kryminałów. To powieść, która wciąga swoją złożonością, dynamiczną akcją i wyrazistymi bohaterami. Choć jest obszerna, czyta się ją z zaskakującą lekkością, a każda strona przybliża do satysfakcjonującego, choć trudnego do przewidzenia zakończenia. Wojciech Wójcik po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem w swoim fachu. Gorąco polecam tę lekturę wszystkim, którzy cenią sobie dobrze skonstruowane kryminały.


Tytuł: Jęk zamykanych bram 
Autor: Wojciech Wójcik
Data wydania: 2024-04-30
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 528
ISBN: 9788383352060
Moja ocena 10/10
„Hate Mail" Donna Marchetti

„Hate Mail" Donna Marchetti


"Pomiędzy miłością a nienawiścią granica jest bardzo cienka.

A przyjaźń może się przejawiać na różne sposoby.

Wrogowie, przyjaciele czy kochankowie?

Naomi i Luca znają się od piątej klasy podstawówki, choć nigdy się nie spotkali. Zmuszeni w szkole do zawarcia korespondencyjnej przyjaźni z losowo wybranym uczniem z innej części Stanów Zjednoczonych – ona jest z Oklahomy, on z Kalifornii – wysyłają do siebie złośliwe listy, które bardziej kojarzą się z regularną bitwą zaciekłych rywali niż z miłą znajomością. A mimo to oboje nie przestają na nie czekać.

Dwadzieścia lat później Naomi mieszka w Oklahomie i pracuje jako prezenterka pogody. Minęły dwa lata, od kiedy dostała od Luki ostatnią wiadomość. Zakłada, że ożenił się i dlatego milczy.

Ale pewnego dnia otrzymuje od niego list – bez adresu zwrotnego. Nie zastanawiając się długo postanawia go odnaleźć. Nie jest to proste, gdyż Luca jako żołnierz piechoty morskiej przemieszczał się dotąd po całym kraju i za granicą. Ale Naomi jest zdeterminowana. Mimo, że coraz więcej jej czasu i uwagi zajmuje przystojny sąsiad, który niedawno sprowadził się do jej domu - nie pozwoli, żeby to Luca miał ostatnie słowo."




Debiutancka powieść Donny Marchetti, Hate Mail, to prawdziwy powiew świeżości w gatunku romansów, który zaskakuje oryginalnością fabuły i niebanalnymi zwrotami akcji. Książka opowiada historię Naomi i Luki, którzy jako dzieci zostali połączeni przez szkolny program korespondencyjny. To, co miało być tylko krótką wymianą listów między dwojgiem nieznajomych, przeradza się w długoletnią relację, pełną złośliwości, humoru, a także głębszych emocji, które rozwijają się przez lata.

Marchetti w umiejętny sposób prowadzi czytelnika przez meandry tej niecodziennej znajomości, która początkowo opiera się na złośliwych docinkach, by z czasem przerodzić się w coś znacznie bardziej znaczącego. Autorka odważnie ukazuje, jak nawet najbardziej niespodziewane relacje mogą mieć duży wpływ na nasze życie. Złożoność uczuć bohaterów i ich ewolucja na przestrzeni lat są ukazane z niezwykłą precyzją, co sprawia, że ich historia staje się autentyczna i poruszająca.

Narracja płynie lekko, a retrospekcje do lat szkolnych bohaterów wprowadzają do fabuły nutę nostalgii. Autorka umiejętnie balansuje między przeszłością a teraźniejszością, co dodaje głębi i autentyczności relacji Naomi i Luki. Listy, które wymieniają między sobą, stanowią nie tylko kluczowy element fabuły, ale także odzwierciedlają rozwój ich postaci.

Nie można pominąć także świetnie zarysowanych postaci drugoplanowych, w tym przystojnego sąsiada Jake'a, który wprowadza dodatkowe napięcie i skomplikowanie w relacje Naomi. Choć ich relacja momentami może wydawać się nieco zbyt słodka i nierealna, to jednak idealnie wpisuje się w konwencję romansu, w którym szukamy ucieczki od codzienności.

Pomysł na książkę opartą na wymianie listów to strzał w dziesiątkę. W czasach, gdy komunikacja sprowadza się głównie do krótkich wiadomości tekstowych czy rozmów w mediach społecznościowych, taki powrót do tradycyjnej formy kontaktu budzi nostalgię i przypomina o magii, jaką niesie za sobą oczekiwanie na list w skrzynce pocztowej.

Hate Mail to powieść, która porusza i wciąga od pierwszej strony, aż po zaskakujący finał. Donna Marchetti udowodniła, że jej debiut nie jest dziełem przypadku, a ona sama ma talent do tworzenia angażujących historii. To książka, którą z czystym sumieniem polecam każdemu miłośnikowi romansów. Jest to pozycja obowiązkowa na letnie wieczory, która na długo zostanie w pamięci. Czekam z niecierpliwością na kolejne książki tej autorki!


Tytuł: Hate Mail
Autor: Donna Marchetti
Tłumaczenie: Małgorzata Stefaniuk
Data wydania: 2024-07-03
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 416
ISBN: 9788383612461
Moja ocena: 9/10

Kolaps świata jaki znamy, czyli „Mroczna materia" Blake'a Croucha

Kolaps świata jaki znamy, czyli „Mroczna materia" Blake'a Croucha


W ostatnich tygodniach, dzięki wznowie związanej z promocją serialu na Apple TV, Mroczna materia Blake'a Croucha brylowała w mediach społecznościowych, na blogach, w witrynach księgarni. Tymczasem mnie z początku niespecjalnie zainteresowała, nie miałam jej nawet w czytelniczych planach. Wszystko zmieniły opinie osób, których książkowe wrażenia wysoko cenię. Okazało się, że sporo ludzi znało ją od lat i określało jako „obłędną" czy „wysadzającą umysł i koncepcje", a równocześnie wskazywało jako bardzo wymagającą i dosyć skomplikowaną ponieważ zawiera spory element naukowy. To brzmiało na tyle intersująco, że uznałam, że koniecznie muszę ją poznać.

Życie Jasona, uniwersyteckiego wykładowcy, ojca i męża, wydaje się dosyć poukładane. Jeden dzień zmienia wszystko. Mężczyzna zostaje porwany, a po brutalnych wydarzeniach budzi się w dziwnym miejscu, wśród naukowców. Wygląda na to, że oni go znają, a wręcz podziwiają, problem w tym, że on kompletnie nie wie kim są. O tym, że nie jest to tylko głupia gra przekonuje się gdy dociera do pustego domu, w którym nie znajduje najmniejszego śladu po żonie i dziecku. Co to za miejsce? Czy można to wszystko cofnąć i po prostu wrócić do domu? 

Nigdy nie pojawia się ostrzeżenie, że wszystko zaraz się zmieni, zostanie nam odebrane.
Nie istnieje żaden alarm zbliżeniowy, alarmowa lampka, że stoi się nad przepaścią.
Może właśnie to czyni tragedie tak bardzo tragicznymi. Nie samo wydarzenie, ale sposób,
w jaki przebiega: cios bez ostrzeżenia, trafiający jak grom z jasnego nieba,
gdy najmniej się tego spodziewamy. Bez chwili na unik czy skulenie głowy.

Muszę przyznać, że Mroczna materia była okazała się inną książką niż sądziłam. Początkowo myślałam, że będzie to bardziej fantastyka, potem szala przechyliła się w kierunku thrillera, a ostatnia ćwiartka książki to idealna mieszanka obu. Zachwyca mnie to. Mijają lata, ja wciąż czasami popełniam błąd i przedwcześnie wydaje mi się, że wszystko wiem, a lektura mnie zaskakuje i to jest w czytaniu najpiękniejsze.

Niezwykle podoba mi się emocjonalna warstwa książki. Oczywiście najwięcej dowiadujemy się o Jasonie, który po początkowym zagubieniu zaczyna odczuwać stratę. Tyle że jest to strata wciąż rozgrzebywana, nieustannie podsycana tęsknotą, potencjałem powrotu do status quo, co skutkuje zaskakującymi odkryciami dla samego bohatera. Do czego byłby zdolny, aby odzyskać swoje życie? Wydaje mu się, że już już dotarł do absolutnego brzegu, a tymczasem kiedy jest wystawiany na próbę, robi kolejny krok i przekracza kolejną własną granicę. Z drugiej strony mamy bohaterów pobocznych – Amandę, która dojrzale uświadamia Jasonowi, że ich strata jest inna, zazdrosnego i chyba mocno zagubionego przyjaciela, czy oczywiście Danielę. Daniela jest świetną, wielowarstwową postacią, autor nie zrobił jej naiwniaczką co przeogromnie doceniam. Kobieta wiele widzi, ale trzyma się reguł znanego jej świata, czemu trudno się dziwić. Wspaniałe są też przemyślenia Jasona i Danieli względem siebie – z jednej strony pełne miłości, ale z drugiej boleśnie życiowe. Pytania i odpowiedzi, pytania bez odpowiedzi. Nie mniej intrygująca jest postać alter ego Jasona. Czy rzeczywiście stoją po przeciwnych stronach? Co kto stracił lub zyskał? Czy są tak różni jak sądzą? Wysoko cenię te wszystkie odcienie szarości, którymi raczy nas pan Crouch. Nie dość, że przedstawia nam to intrygująco i inteligentnie, to jeszcze robi to tak zgrabnie i przekonująco.

Z drugiej strony – czy była to dla mnie lektura obłędna, szalona i wysadzająca umysł i koncepcje? Nie powiedziałabym, ale może to wynikać z faktu, że dla mnie pierwsze spotkanie z tym, co implikują aksjomaty mechaniki kwantowej, nastąpiło jednak lata temu. Wykorzystanie tego w powieści było interesujące i czytało mi się to z przyjemnością, ale nie było to dla mnie coś kompletnie nowego. Takie motywy widzieliśmy już chociażby w Marvelu czy Wszystko wszędzie naraz, a pewnie i w wielu innych produkcjach. W mojej opinii nie była to też lektura bardzo wymagająca, chociaż rozumiem, że dla osób, których to kompletnie nie interesowało, może być to nieco bardziej skomplikowane. Jednak bądźmy szczerzy, książka Blake'a Croucha nie jest tak naukowa jak chociażby Solaris Lema czy Limes inferior Janusza A. Zajdla, a to tylko autorzy z naszego rodzimego podwórka.

W tej książce zabrakło mi jednego – moich uczuć. Mroczna materia mnie wciągnęła i bardzo zaintrygowała. Przeogromnie chciałam wiedzieć co będzie dalej, co dalej stanie się z Jasonem, Amandą, Danielą czy Charliem. Jest tu sporo zwrotów akcji, fabuła jest naprawdę gęsta od akcji, a bohaterowie rewelacyjni. Jednak całość nie wzbudziła we mnie specjalnych uczuć. Były momenty, które naprawdę powinny mnie złapać za gardło, a tego nie zrobiły. Były chwile trudne i poruszające, ale opisane w tak moim zdaniem bezosobowy sposób, że ja jako czytelniczka, potraktowałam je bardziej jak element tej szalonej gry z bohaterami niż faktyczny moment, w którym powinnam coś poczuć. Chociaż relacja Jasona i Danieli to ten typ relacji, któremu nie da się nie kibicować, to mam wrażenie, że kibicowałam im bardziej przez pryzmat własnych przemyśleń na poruszany temat niż dlatego, że miałam w tej kwestii jakieś emocje.

Mroczna materia to bardzo, bardzo dobra książka. Zmyślna, szalona, ale poświęcająca czas na chwilę rozmyślań i postawienie naprawdę dobrych pytań, które pozostają w czytelniku na dłużej. To interesująca i doskonale zbudowana historia, która trzyma w napięciu i zaskakuje (nawet jak sądzisz, że już wiesz co się stanie!). Bohaterowie są niezwykle inteligentni i prawdziwie niebanalni, dzięki czemu mechanika kwantowa zyskuje ludzką twarz. Do doskonałości zabrakło mi jakichkolwiek moich uczuć, które nie mam wątpliwości, powinny się przy takiej historii pojawić. Po każdej kolejnej stronie byłam spragniona następnej, ale to było zaintrygowanie tym co stanie się dalej, a niekoniecznie kibicowanie bohaterom. Jednak to niewielki mankament w porównaniu do całości, która okazała się naprawdę rewelacyjna i godna wszelkich poleceń.


Tytuł: Mroczna materia
Tytuł oryginału: Dark Matter
Autor: Blake Crouch
Tłumaczenie: Paweł Wieczorek
Data wydania: 2024-05-21
Wydawca: Zysk i S-ka
Liczba stron: 344
ISBN: 978-83-8335-234-3


Za możliwość lektury bardzo dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka

Zrecenzowała: Marta z bloga W sercu książki
Kiedy świat nabiera nowych wymiarów, czyli „Kształtowanie Śródziemia" J.R.R. Tolkiena

Kiedy świat nabiera nowych wymiarów, czyli „Kształtowanie Śródziemia" J.R.R. Tolkiena




Tak niedawno wydawnictwo Zysk i S-ka zapowiadało wydanie Historii Śródziemia, a tu już czwarty tom tej serii dumnie pręży grzbiet z półek księgarni. Po śmiałych choć wymagających dwóch Księgach zaginionych opowieści oraz obłędnych i jakże unikatowych Balladach Beleriandu, przyszedł czas na Kształtowanie Śródziemia. Tym razem Christopher Tolkien wykorzystując przeróżne fragmenty pracy swojego ojca opowiada o wykuwaniu i formowaniu historii I Ery stworzonego przez siebie świata. Tutaj warto podkreślić, że chociaż tytuł Kształtowanie Śródziemia może sugerować, że odchodzimy od dawnych Zaginionych Opowieści, to jednak nadal nie dotrzemy w rejony dobrze nam znane z Hobbita czy Władcy pierścieni (choć jak możemy przeczytać w przedmowie "Jest to etap, do którego dotarł mój ojciec po napisaniu Hobbita"). Tutaj faktyczna tematyka książki jest „ukryta” w podtytule – Quenta, Ambarkanta oraz Kroniki wraz z najwcześniejszym Silmarillionem i pierwszą mapą, co znacznie lepiej oddaje to, co znajdziemy w książce, bowiem skupiamy się na kształtowaniu świata czy właściwie Beleriandu, który znamy z Silmarillionu. Oczywiście są to fundamenty, na których stoi całe Śródziemie i jego niesamowita historia, przecież to tutaj mają miejsce pierwsze konflikty tego fantastycznego świata. To właśnie jest miejsce, w którym ukazują nam się słabości i przeciwności z jakimi muszą mierzyć się mieszkańcy tego uniwersum, co w oczywisty sposób przekłada się na późniejsze wydarzenia.

To właśnie z tego powodu J.R.R. Tolkien poświęcił tak dużo czasu na stworzenie całego historycznego zaplecza – geograficznego, społecznego, językowego – tak by późniejsze wydarzenia, opierały się właśnie na tych solidnie przemyślanych podwalinach. Oto pomysł, który rozmachem zawstydza całą fantastykę tego świata, autor, który pokazuje nam konsekwencje pewnych wydarzeń, zarówno w przestrzeni krótkich konkretnych momentów, jak i w perspektywie stuleci.

"Cały świat otaczają Ilurambar, czyli Mury Świata. Są one niczym lód, szkło i stal, a ich zimno, przejrzystość i twardość przekraczają wszelkie wyobrażenia Dzieci Ziemi. Są niewidzialne i nie można ich przebyć inaczej niż przez Bramę Nocy.
Wewnątrz owych murów unosi się kulista Ziemia: ponad nią, pod nią i ze wszystkich stron rozciąga się Vaiya, Obejmujący Ocean. (…)"

Kształtowanie Śródziemia właśnie na tym się skupia. Daje czytelnikom możliwość obserwacji tego, jakim zmianom podlegały historie bohaterów czy genealogia, a obu tych elementów w tej książce jest sporo. Równocześnie charakterystyczna dla Historii Śródziemia jest możliwość podejrzenia procesu twórczego i tak jest również i tym razem. Czytelnicy mogą zobaczyć genezę i ewolucję słownictwa, tworzenie kolejnych elementów Śródziemia, aż w końcu docierają do rozmieszczenia przestrzeni w czasie, tak aby stworzyć spójną i wiarygodną całość. Ponadto wszystkie te zagadnienia są nam zaprezentowane z różnych okresów twórczości autora. Nie da się ukryć, że Kształtowanie Śródziemia ma bardzo wiele wspólnego w Silmarillionem, czasami jest nawet pisane w formie, którą znamy właśnie z tej książki, a czasami decydowano się na formę kalendarium. Otrzymujemy też rozległe przypisy, wspaniałe Kroniki.

Podobnie jak poprzednie trzy części Historii Śródziemia, również i ta ma dosyć analityczny charakter. W tej części, zgodnie z tym co sugeruje tytuł, szczególnie dużo uwagi poświęcono analizie przestrzennej, kartograficznej oraz filologii angielskiej. Umieszczono tutaj pierwsze ręcznie rysowane mapy J.R.R. Tolkiena, wraz z kilkoma ciekawymi fragmentami dotyczącymi budowy tego świata. Z kolei w dodatkach znajdziemy wiersze i teksty napisane po staroangielsku (z objaśnieniami).

"Oto krótka historia Noldolich,
czyli gnomów, zaczerpnięta z Księgi zaginionych opowieści,
którą napisał Eriol z Leithien, przeczytawszy
Złotą Księgę, którą Eldarowie zwą Parma Kuluina,
w Kortirion na Tol Eressei, Samotnej Wyspie"

Jak zwykle seria Historia Śródziemia zachwyca wydaniem. Oczywiście z zewnątrz pozostaje idealnie spójna z wcześniej wydanymi tomami – starannie przygotowana twarda oprawa, wstążka jako zakładka, doskonała jakość papieru, piękne elementy ozdobne, czytelnie ułożony tekst. Jednak tym, co pozostaje największym atutem Historii Śródziemia jest rewelacyjny przekład Agnieszki Sylwanowicz. Czytelnik tej serii musi być świadomy, że tysiące czytelników książek Tolkiena na całym świecie poświęca mnóstwo czasu na wybór odpowiedniego dla siebie tłumaczenia. Tak jest również u nas, gdzie możemy znaleźć próbki tłumaczeń czy wskazówki szczególnie na temat Władcy Pierścieni. Nic w tym dziwnego, wszak językowa strona dzieł autora pozostaje jedną z najważniejszych jej warstw. Z tego powodu dokonywanie przekładu to ogromne wyzwanie, któremu Agnieszka Sylwanowicz sprostała już po raz kolejny i to na naprawdę bardzo wysokim poziomie.

Kształtowanie Śródziemia pokazuje czytelnikom jak J.R.R. Tolkien przechodzi od idei i pomysłów, które poznawaliśmy w Zaginionych opowieściach, po nieco bardziej ostateczną wersję świata, w którym wszystko się wydarza. Szczególnie zainteresowani tą książką powinni być ci, którzy po przeczytaniu Silmarillionu czują niedosyt, nie tylko z powodu ilości informacji, ale także celowości pewnych zabiegów, przedstawionych zdarzeń. To właśnie tu czytelnik może prześledzić jakie były plany zaczątków tego wspaniałego świata i w jaki sposób one ewoluowały. W dodatku podobnie jak Ballady Beleriandu, także i tą część można traktować jako dosyć samodzielną i tak też można ją poznawać. Oczywiście cała Historia Śródziemia garściami nawiązuje do literackiego dziedzictwa J.R.R. Tolkiena, więc warto je znać, ale jeżeli kogoś interesuje tylko ta część tej serii, to nadal powinien czuć satysfakcję z lektury. Tym bardziej, że jak zwykle podglądanie tak wielkiego umysłu podczas twórczego procesu jest unikatowym niezwykle przyjemnym doznaniem, choć nie da się ukryć, że naprawdę wymagającym. Jednak ten wysiłek wart jest swojej ceny, bo ta seria wyłącznie zachwyca.


Tytuł: Kształtowanie Śródziemia
Tytuł oryginału: The Shaping of Middle-Earth
Autor: J.R.R. Tolkien (Christopher Tolkien)
Tłumaczenie: Agnieszka Sylwanowicz
Cykl: Historia Śródziemia (tom 4)
Data wydania: 2024-05-21
Wydawca: Zysk i S-ka
Liczba stron: 472
ISBN: 978-83-8335-202-2


Za możliwość lektury bardzo dziękuję wydawnictwu Zysk i S-ka

Zrecenzowała: Marta z bloga W sercu książki

„Gilotyna marzeń" Robert Jordan

„Gilotyna marzeń" Robert Jordan





Za nami długa droga – oto dotarliśmy do tomu XI cyklu Koło czasu. Czujemy już na karku oddech ostatniej bitwy, Tarmon Gai’don, ale to jeszcze nie całkiem finisz. Wyraźnie widać znaki, że wzór, w który wpisani są główni bohaterowie oraz wszystkie wątki, cały czas się rozluźnia – żywność psuje się szybciej niż powinna, korytarze zmieniają położenie a na drodze pojawiają się zmarli. Zdarzenia nabierają tempa, a nasi bohaterowie zamiast jedynie skupiać się na swoich emocjach, muszą również przygotować się do walki.

Perrin nadal chce odbić żonę z niewoli, Egwene napotyka pewne trudności w byciu Amyrlin, gdyż jak pamiętacie z poprzedniego tomu, została porwana, jednak zupełnie się nie poddaje. Elayne usiłuje zdobyć głosy poparcia, aby zostać prawowitą władczynią, natomiast Mat toczy bitwy właściwie tylko z jedną kobietą, której serce nieustannie próbuje podbić. W końcu pojawia się również nasz Smok Odrodzony, czyli Rand, i to z przytupem – tym razem jednak nie wszystko dzieje się tak gładko jak zwykle, i również on będzie musiał ponieść pewne konsekwencje.

Tę książkę czyta się naprawdę przyjemnie. Jako weteranka długich cykli książkowych z całą pewnością stwierdzam, że jest to jeden z lepiej napisanych. Oczywiście były słabsze momenty, kiedy więcej było opisów podawania herbaty niż akcji, która popycha fabułę do przodu, jednak nie rzutują one tak bardzo na odbiór całości. Czytelnik nadal czuje się zaangażowany, nadal kibicuje bohaterom, a im bardziej się wczytujemy tym więcej zauważamy trafnych porównań do świata rzeczywistego.

Jordan nie tylko przedstawia nam historię Randa al’Thora, ale również cały szereg animozji społecznych, sytuacji nieuczciwej podległości, panowania głupich nad mądrymi czy też opozycji „my kontra oni”. Mamy tu również lekcję poświęcenia, bezinteresownej dobroci i miłości – w każdej możliwej formie.

Gilotyna marzeń to część, w której akcja w końcu staje się żywsza, zostawiając czytelnika z chęcią sięgnięcia po tom XII, co jest o tyle smutne, że jest to ostatnia część napisana w całości przez Roberta Jordana (tuż po jego napisaniu u autora zdiagnozowano nieuleczalną chorobę, która doprowadziła do jego śmierci w 2007 roku, gdy był w połowie pisania kolejnego tomu). Kolejna część jest już syntezą tego, co napisał Jordan oraz Brandon Sanderson, czyli pisarz wybrany przez spadkobierców na kontynuatora cyklu. Z ciekawością czekam, czy kolejne tomy będą na równie dobrym poziomie, co te autorstwa Roberta Jordana.




Tytuł: Gilotyna marzeń
Autor: Rober Jordan
Tłumaczenie: Jan Karłowski
Data wydania: 2023-11-21
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 946
ISBN: 978-83-8335-075-2