[WYWIAD] Michał Śmielak - Znachor

 


O tym, jak napisać powieść, "Znachorze" i swojej kolejnej powieści - Michał Śmielak w rozmowie z Aleksandrą Woźniak.


„Znachor” miał w pierwotnej wersji być romansem...





Miałem pomysł na historię, w której główny bohater przyjeżdża na leczenie do znachora i zakochuje się w jego żonie. Powstaje więc dylemat, bo z jednej strony ją kocha, a z drugiej boi się o swoje zdrowie, bo uzdrowiciel jest w stanie cofnąć efekty terapii. Później spojrzałem na to i pomyślałem: jakie to jest nudne i bez sensu! W kryminał przerodziło się przypadkiem, ale stwierdziłem, że to się świetnie pisze.



Skąd więc pomysł na kryminał?



Końcówka „Znachora” jest wzorowana na zapisie autentycznej rozmowy dziennikarzy śledczych TVN z prawdziwym znachorem.. To właśnie ta rozmowa mnie poruszyła. Pomyślałem sobie: jakbym ja był w takiej sytuacji, to bym dziada zarąbał. Później wpadło mi to głowy, że to nie jest głupi pomysł na książkę: facet się wkurza i mści na uzdrowicielach. Niektóre pomysły powstawały już w trakcie pisania.



Ale droga od napisania do wydania była długa...



Wysyłałem książkę do wydawnictw, ale nikt nie odpisał, oprócz vanity. Tego maila wciąż trzymam na pamiątkę. Później trafiłem na wydawnictwo, gdzie propozycje oceniano zbiorowo: każdy z trzech recenzentów dawał 1-3 punktów, jeśli książka zdobyła 8-9, wydawnictwo decydowało się na publikację. Moja dostała 8. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale to mi dało kopa: jeśli trzem osobom z branży się podobało, to czemu by nie słać dalej. Później przeczytałem „Zwierza” Piotra Kościelnego. Spodobało mi się, że nie jest to typowy kryminał. Wysłałem więc propozycję do jego wydawcy, czyli Initium.



Jeśli chodzi o pisanie, jesteś zupełnym samoukiem – nie brałeś udziału w żadnych kursach, nie uczyłeś się teorii. W jaki sposób pracujesz nad warsztatem?



Jedynym kursem pisania była dla mnie książka Stephena Kinga „Pamiętnik Rzemieślnika”. To mnie nauczyło najważniejszej rzeczy: nie ma czegoś takiego jak wena. Po prostu siadasz i piszesz. O tym samym mówi syn Kinga, Joe Hill, w posłowiu zbioru „Gaz do dechy” - to posłowie jest właściwie najlepsze w całej książce. Hill mówi: pisz 3 strony dziennie, to po 100 dniach będziesz miał 300-stronową książkę. I tak właśnie robię, niezależnie od tego, jaki mam humor i jak się czuję.



Inspirujesz się twórczością innych pisarzy?



Czytam tylko kryminały, ale staram się nie podkradać pomysłów, tylko techniki. Na przykład u

Katarzyny Puzyńskiej podpatrzyłem cliffhangery, czyli kończenie rozdziału tak, żeby czytelnik chciał czytać następny. Później dodawałem to w kilku miejscach w „Znachorze”. Podobne zabiegi są też opisane w książce „Jak napisać scenariusz filmowy”, z której często korzystam. Od trzech lat miałem też pomysł na scenariusz filmowy. Wreszcie ułożył mi się w głowie – to będzie historia o gangsterze, który rzuca wszystko i wyjeżdża w góry, gdzie mierzy się ze swoją przeszłością. Ostatecznie powstanie jako powieść, już nad nią pracuję.



Masz wszystko zaplanowane ze szczegółami czy po prostu siadasz do pisania, a historia zaczyna żyć własnym życiem?



Kiedyś Katarzyna Bonda powiedziała w wywiadzie, że nie da się napisać kryminału nie mając szczegółowego planu (chociaż ostatnio widziałem, że się z tego wycofała i deklaruje, że pisze bez). Pomyślałem sobie wtedy: Michał, ty nigdy nic nie napiszesz, ty nie umiesz zrobić planu. Najczęściej mam ogólny pomysł, np. w kontynuacji „Znachora”wiem, ile ma być trupów, wiem, kto zginie, jak się skończy, znam postacie. A co się stanie po drodze – rożnie bywa. Na pewno będzie bardziej filmowy i pościgowy niż moja kolejna książka - „Kościół Chrystusa Mściwego”. Nad biurkiem mam tablicę, a na niej rozpisaną fabułę strzałkami co się będzie działo. Widzę, gdzie trzeba dołożyć mocniejszy akcent, a gdzie zwolnić tempo.



„Znachor” wymagał sporo researchu. Zarówno historycznego, jak i dotyczącego pracy policji.



Co do pracy policji, pomagał mi pisarz Piotr Kościelny, który pracuje jako detektyw. Miał napisać blurba, ale zaznaczył, że nie poleci „Znachora”, dopóki nie przeczyta i mu się nie spodoba. Poradził mi w wielu kwestiach, np. jaki model pistoletu mógł mieć Kwasek, bazując na okresie, kiedy służył w milicji. Z kolei wśród znajomych mam między innymi prokurator, strażaka, operatora filmowego. Zadawałem im dziwne pytania, np. jaki sprzęt do łapania dzikich zwierząt posiada straż pożarna, jak w żargonie mówi się na trupy po pożarze, jak wysoko może polecieć dron, żeby uchwycić biegnącego człowieka. Na pewno znajdą się nieścisłości, a czasem nagina się jakieś fakty. Wiadomo, że podczas akcji policjanci muszą mieć kamizelki kuloodporne – ale przecież wszystko może się zdarzyć, prawda?



Zarówno „Znachor” i jego kontynuacja, jak i twoja kolejna powieść - „Kościół Chrystusa Mściwego” poruszają ważne społecznie tematy: fałszywi uzdrowiciele, sprawiedliwość, samosąd, rozliczenie Kościoła z własnymi grzechami. Czy uważasz, że w książkach powinno się poruszać istotne kwestie, czy to po prostu ciekawy punkt wyjścia do rozrywki?



Uważam, że kryminał jest świetnym miejscem, żeby pokazywać takie problemy. Ja na przykład lubię książki historyczne, ale chętniej niż po rozprawę filozoficzną o kwestii winy i kary w Kościele, sięgnę po kryminał. To dla mnie jak przemycenie lekarstwa psu w kotlecie – coś smacznego, a równocześnie pożytecznego. Chciałbym, żeby ludzie zaczęli się zastanawiać, czy można usprawiedliwiać działania Inkwizytora? „Znachor” nie był pisany z intencją, by pokazać moralny dylemat, to wyszło niejako przy okazji. Ale takie drugie dno w powieści chyba świadczy lepiej o autorze. Zdaję sobie sprawę, że nie będę pisarzem pokroju Pilcha albo Jakuba Małeckiego, ale i ambicje nie te. Mam swoje miejsce – i to jest ok.

 AW

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz