MaggieStiefvater - Wezwij Sokoła
Nie wzywaj sokoła
„Czasem myślę, że, nie pasuję do tych czasów”. Zdecydowana większość wydawanych teraz książek przypomina mi trochę Andersenowego cesarza. Mam wrażenie, że tylko ja widzę go nagiego i jak często mam ochotę krzyknąć: czym wy się ludzie tak podniecacie?! tak często tego nie robię… nie chcę wystawać. Może nie rozumiem? A może faktycznie nie pasuję do tych czasów? Niektóre książki aż proszą się o to, żeby wytknąć im nieciekawość. Czekam zatem na zbiorowy „Lynch”, bowiem pierwsza część nowego cyklu MaggieStiefvater zupełnie do mnie nie przemówiła. Albo przemówiła w kompletnie nieznanym mi dialekcie.
Z tego, co udało mi się książce wydrzeć (a musiałem w tym celu stoczyć z nią istną batalię) historia skupia się na czterech postaciach. Ronanie i Declanie Lynchach, Carmen Farooq Lane i Jordan Hennessy. Z tylnej okładki dowiedziałem się o tym, że postaci przedstawione przez autorkę dzielą się na śniących, którzy śnią o… czymkolwiek i wyśnionych. Ci drudzy mogą istnieć tylko wtedy, kiedy śniący utrzymują się przy życiu, a to okazuje się nie takie proste, kiedy ktoś non stop próbuje ich zabić.
Połapanie się w treści książki (którą zupełnie niechcący musiałem przeczytać około półtora raza) kto jest kim jest bliskie niemożliwemu i w sumie ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne. Jednak długotrwały stan ogólnej dezorientacji, podczas gdy autorka bombarduje nas strzępkami treści niczym pociskami z wodnej armatki może irytować. I irytuje. Faktycznie przypomina to sen. Taki po solidnie zakrapianym wieczorze. Sen, w którym dzieje się dużo dziwnych rzeczy, a my możemy jedynie się temu przyglądać i na pewno nie próbować zrozumieć.
Podczas przeprawy
przez „Wezwij Sokoła”
czułem się niefajnie. Co najmniej tak niefajnie, jak niefajnie czuli się Zimowi Żołnierze w uniwersum MARVELa
podczas prania mózgu. Tak samo jak oni zapałałem rządzą mordu. Strumień
świadomości, jaki skupia na nas autorka jest przepotężny i zalatuje troszkę Ulissesem. I jakkolwiek u Joyce’a
dało się powiedzmy powiązać w jakiś sposób długi szereg myśli, tak tu mam
wrażenie są one umiejscowione zupełnie randomowo i przypominają zawartość
kontenera na niesegregowane odpady. Postaci zaczynają swoje kwestie, nie
kończą, wplatają w nie wyrazy i całe zdania nie mające związku z ich
zamierzonym przekazem, autorka natomiast upodobała sobie wrzucanie co trochę
treści. Treści. Treści. W takim… W takim.
W takim.
W takim.
Stylu.
Ani to potrzebne, ani to przyjemne, ani to zrozumiałe. Niemniej jednak co by było, gdyby wszyscy autorzy pisali tak samo?
Gdybym miał wskazać, co w książce podobało mi się najbardziej, to… nie wskazałbym najchętniej nic. Tłumiąc jednak w sobie na chwilę tego krytycznego potworka, nadmienię, że pomysł na fabułę był naprawdę fajny. Idziesz spać i nie wiesz co ci się przyśni. Wiesz jednak, że będziesz mieć okazję to urzeczywistnić, jeżeli nie w całości, to chociaż w jakimś stopniu. Trochę to przerażające i trochę fascynujące. Ryzyko wyśnienia siebie z miliardem w kieszeni jest takie samo jak ryzyko uśmiercenia swoich bliskich. Nie dziwne, że w obawie przed wyśnieniem apokalipsy, ktoś chciałby cię zabić, prawda? A może wiodąc całkiem niezłe życie nagle znikasz, bo okazało się, że to nie ty śniłeś, ale to ciebie ktoś wyśnił?
Niestety tak wystrzałowy pomysł został przedstawiony w sposób, który uważam za okrutny. Po kolejną część sięgnę tylko wtedy, kiedy spłoną poza nią wszystkie książki świata, a ja siedząc od wielu lat na bezludnej wyspie, wejdę w jakiś sposób w jej posiadanie.
AUTOR: Maggie Stiefvater
TYTUŁ: Wezwij sokoła
GATUNEK: Fantastyka
DATA WYDANIA: 24.02.2021r
ILOŚĆ STRON: 357
WYDAWNICTWO: Uroboros
ISBN: 9788328083363
OCENA: 🌟🌟★★★★★★★★ (2/10)
PoważnieNiepoważny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz