"Chłopcy Jo" Louisa May Alcott

"Chłopcy Jo" Louisa May Alcott

Od wydarzeń z poprzedniego tomu serii (Mali mężczyźni) minęło dziesięć lat. Szkółka Jo Bhaer (z domu March) przekształciła się w świetnie funkcjonujący college Plumfield, a jej ukochani chłopcy rozpierzchli się po całym świecie… Mali mężczyźni są już dorośli i zaczynają podejmować poważne decyzje, zakochiwać się, odnajdywać swoje powołanie, a także zakładać własne gniazda. Jo, czyli matka Bhaer, pozostaje jednak dla nich osobą, do której mogą przyjść w każdej chwili, która doradzi i pomoże, z czego skwapliwie korzystają. Czasem jednak warto zakończyć miłą historię w odpowiednim momencie…


Z tej powieści wybija się trochę zmęczenie autorki historiami z serii Małe kobietki, a także znużenie rozpoznawalnością. Nie waha się ona opisywać w postaci Jo swoich zmagań ze sławą i popularnością, co może dać obraz jej własnych problemów. Widać, że chciała już na zawsze pożegnać się z siostrami March, czego nie mam jej za złe, bo zakończyła tę opowieść w naprawdę dobry sposób. Opowiedziała o losach wszystkich postaci znanych z serii, każdemu bohaterowi poświęcając przynajmniej fragment albo nawet rozdział, dzięki czemu można dowiedzieć się, co się u nich działo i jak ich historia się kończy, a także domyślić się jak się dalej będzie rozwijać, już poza książką…

Ta część jest także nieco poważniejsza niż poprzednie. Pokazuje nie tylko radosne wydarzenia czy wzloty, ale też upadki tych młodych ludzi, którzy wchodzą w dorosłe życie. Ale i tak, jak zawsze jest tu ciepło, miło, uroczo, znajdziemy trochę smutnych momentów i nieco takiej szczerej radości. Przy czytaniu o perypetiach już nie takich małych mężczyzn bardzo często na mojej twarzy gościł uśmiech. Ta książka, podobnie jak poprzednie tomy, to taki poprawiacz nastroju, powieść, z którą można mile spędzić czas, która będzie wytchnieniem od codzienności, przeniesieniem się do innego świata.

W Chłopcach Jo ciekawie pokazane są zmiany w życiu, konkretnie dorastanie w XIX wieku. Podobnie jak w Dobrych żonach siostry March, tak i tu dawni uczniowie z Plumfield, dorastają, zmieniają się, zaczynają odkrywać swoje marzenia, cele, nawiązują przyjaźnie, zaczynają się pierwsze romanse. W ogóle cała seria jest świetnie zbudowana - w pierwszym tomie poznajemy siostry March, które są właściwie nastolatkami, albo wchodzą w ten wiek, w Dobrych żonach są już młodymi kobietami, które zakładają rodziny, następnie są Mali mężczyźni, w których poznajemy perypetie młodych chłopców ze szkoły Jo, a w tej książce bohaterowie poprzedniej powieści wchodzą w dorosłość i tak jak siostry March w drugim tomie tej serii, tak i oni zakochują się, znajdują swoje powołanie i zakładają rodziny.

Autorka w tej powieści bardzo fajnie przemyca też feminizm swoich czasów. Jedna z jej bohaterek mówi wiele o prawach kobiet oraz ogólnie równości płci, również w rozmowach innych postaci przewija się trochę ta kwestia. Ta książka została wydana akurat w czasie pierwszej fali feminizmu, a więc walki o równouprawnienie, którą szczególnie kojarzy się z walką sufrażystek o prawa wyborcze kobiet. Świetnie, że w powieści skierowanej do młodszych czytelniczek pobrzmiewają takie echa zmagań feministek tamtych czasów. Dzięki temu ma ona nie tylko walory stylistyczne, ale również w pewnym sensie historyczne.

Książka ta porusza też inne tematy społeczne, oczywiście dość delikatnie o nich mówi, ale jednak to widać. Jako przykład może posłużyć kwestia rdzennych Amerykanów, których spotyka na swojej drodze jeden z bohaterów, a którzy to wiele cierpią w związku z wysiedlaniem z ich terenów. W powieści pojawiają się też tematy związane z pokusami czyhającymi w wielkim świecie na młodych mężczyzn, a także jest też co nieco o resocjalizacji i zmianie życia.

Podobnie jak w poprzednich tomach, tak i w tej książce nie brak również pouczających doświadczeń i wydarzeń oraz umoralniających przemów, którymi raczeni są od czasu do czasu młodzi bohaterowie. Sporo jest też szczególnej religijności, chociaż nie jest ona jakoś bardzo nachalna, raczej delikatnie opisywana przy okazji wspomnianych wyżej wydarzeń i doświadczeń, które są udziałem chłopców Jo.

Całość jest opisana pięknym językiem, pełnym nawiązań do klasyki literatury, ale też innych dzieł, z inspirującymi cytatami, ale też czasami z taką fajną dawką humoru i radości. Bardzo przyjemnie się czyta tę książkę, chociaż nie jest to lektura do szybkiego pochłonięcia, a raczej do powolnego dawkowania i delektowania się nią.

Poza tym to wydanie! Nie oszukujmy się - cała seria o siostrach March została tak pięknie i starannie wydana, że nie tylko sympatycznie się je czyta, ale też z przyjemnością ogląda. Te ilustracje świetnie współgrające z treścią, te płócienne, starannie wykonane okładki, te dopasowane wyklejki! Nic tylko się zachwycać ;). Dodatkowo, cała seria świetnie się prezentuje na półce.

Chłopcy Jo to powieść ciepła i miła, pełna specyficznego klimatu, przenosząca czytelnika do nieco innej rzeczywistości, do "starych" czasów. Książka ta nie ustępuje swoim poprzedniczkom, stanowi świetne zakończenie całej uroczej serii skierowanej może do młodszych czytelniczek, ale interesującej również i dla tych nieco starszych, bardziej doświadczonych życiowo. Bardzo polecam tę powieść i całą serię, bo spędziłam z nią miło czas i na pewno będę do niej wracać z przyjemnością.

tytuł: "Chłopcy Jo"
tytuł oryginału: "Jo's Boys"
autor: Louisa May Alcott
tłumacz: Joanna Pyra
wydawca: Wydawnictwo MG
data wydania: 2020-09-16
liczba stron: 500
ISBN: 978-83-7779-645-0

Za możliwość zapoznania się z tą jakże interesującą książką dziękuję księgarni internetowej Gandalf.

Autorka recenzji: Aga K.


"Wstrzymując oddech" Małgorzata Mikos

"Wstrzymując oddech" Małgorzata Mikos

Wstrzymując oddech to historia Oliwii, młodej kobiety szczęśliwie zakochanej w architekcie Jakubie. Ich spokojną, pełną miłości egzystencję przerywa jednak tragiczny wypadek, w skutek czego dziewczyna pozostaje sama. Musi radzić sobie ze stratą ukochanego, z żałobą, ułożyć życie na nowo. Jednak prawdziwa miłość nigdy nie umiera…


Po lekturze przyzwoitego, choć może niekoniecznie porywającego fabularnie debiutu Małgorzaty Mikos pt. Dni naszego życia byłam ciekawa jak autorka poradzi sobie z następnymi powieściami, czy wyciągnie jakieś wnioski z poprzedniej książki, czy zbalansuje nieco całą opowieść, tworząc coś mniej poetyckiego, pełnego rozmyślań, a bardziej realnego. Sięgnęłam więc po Wstrzymując oddech z pewnymi oczekiwaniami. I muszę przyznać, że kilka rzeczy mnie w tej książce zaskoczyło i to w pozytywnym sensie. Przede wszystkim, działo się w niej znacznie więcej niż w debiucie autorki, za to było mniej truizmów padających z ust bohaterów, a także przemyśleń i rozważań nad życiem etc. Oczywiście nie jest tak, że nie było ich wcale, ale widać zdecydowany progres w umiejętności realnego rozkładania uwagi pomiędzy akcją a tym co się dzieje w głowach postaci występujących w powieści.

Kolejnym zaskoczeniem było dla mnie zakończenie, które okazało się dość niespodziewane i właściwie nietypowe dla powieści obyczajowych tego typu. Interesujące i zaskakujące było także wplecenie w całą historię wątku paranormalnego. Przyznam szczerze, że było to naprawdę dobre urozmaicenie opowieści i dzięki temu zyskała ona trochę na atrakcyjności. Nie będę rozpisywać się jakiego rodzaju był to wątek paranormalny, bo nie chcę zdradzać treści książki, ale myślę, że dla wielu czytelników może być on całkiem ciekawy.

Nieco gorzej jest natomiast w kwestii postaci występujących w tej książce. Właściwie tylko główna bohaterka ma jakieś cechy charakteru, pozostali to jedynie papierowe tło dla niej. Nie jest ona jednak postacią, którą polubiłam, czy z którą mogłabym się utożsamiać. Jak dla mnie była ona zbyt emocjonalna, chwilami wręcz histeryczna i pełna egzaltacji, ale również za bardzo egoistyczna, skupiona wyłącznie na swojej stracie. Choć była to postać bardzo dokładnie opisana, to nie potrafiłam jej polubić czy zrozumieć. O ile jej ból po tak wielkiej stracie był dla mnie logiczny i umiałam jej współczuć, o tyle niektóre jej zachowania były dla mnie co najmniej dziwne.

Niestety, książka ta ma jeszcze inne wady, a wśród nich dialogi, które były momentami nieco sztuczne, a bohaterowie brzmiali bardziej jakby przemawiali, a nie mówili. Brakło mi trochę naturalności i jakiejś lekkości w rozmowach prowadzonych przez książkowe postacie. Jednak ogólnie pod względem stylu nie mam autorce wiele do zarzucenia. Pisze ładnym językiem, może trochę zbyt patetycznym, ale ogólnie poprawnym, bez większych błędów.

Ta powieść nie sprawiła, że wstrzymałam oddech, nie wzbudziła we mnie specjalnych emocji, niemniej myślę, że fanki wyciskaczy łez mogą być nią zachwycone. Osoby, które lubią w powieściach ckliwość i egzaltację, a także dramatyczne wydarzenia i przeżycia również mogłyby być zadowolone po tej lekturze. Nie polecam jej jednak czytelnikom, którzy tak jak ja lubią jak powieść jest logiczna i nieprzesadnie emocjonalna. Bo taka lektura może nieco ich nieco zmęczyć.

Wstrzymując oddech to książka niekoniecznie należąca do moich klimatów czytelniczych, nie mogę jednak jej uznać za złą lekturę, bo tak jak wspomniałam, zaskoczyła mnie w niektórych kwestiach. Mimo irytacji główną bohaterką, przeczytałam ją szybko i z zainteresowaniem, a zaskakujące zakończenie wynagrodziło mi lekką sztuczność w dialogach i słabo opisane postacie. To solidnie napisana powieść, która może zachwycić osoby nieco bardziej emocjonalne niż ja.

tytuł: "Wstrzymując oddech"
autor: Małgorzata Mikos
data wydania: 2020-10-08
wydawca: Novae Res
liczba stron: 422
ISBN: 978-83-8147-928-8

Autorka recenzji: Aga K.