Stefan Darda - Jedna krew

 

Tytuł: Jedna krew Autor:Stefan Darda Data wydania:2020-06-09 Liczba stron: 416Wydawca:VideografISBN:9788378357414

Z niecierpliwością czekałam na kolejną książkę Stefana Dardy. „Dom na Wyrębach” mnie zachwycił, cykl o Czarnym Wygonie również, chociaż autor mógłby go zakończyć na dwóch tomach. Napisany wspólnie z Magdaleną Witkiewicz „Cymanowski młyn” może i nie robi tak wielkiego wrażenia, jak „Dom”, ale wciąga niczym bagno w okolicy rzeczonego młyna. Zwiedziliśmy już więc Roztocze i Polesie. Tym razem autor zabiera nas w Bieszczady.



Historia zaczyna się naprawdę obiecująco. Wieńczysław Pskit, mieszkający z matką mężczyzna pod 40, wspomina wciąż swoją zmarłą przed laty kuzynkę. Monika, zwana Niką, zginęła w niejasnych okolicznościach. Członkowie rodziny przebili jej ciało zębem od brony i pozbawili głowy – wszystko po to, by zapobiec klątwie. Gdy urywa się kontakt z mieszkającą wciąż w Bieszczadach ciotką, Wieńczysław i jego matka wyruszają w góry. Legenda znowu ożywa.

Wampiryzm to z jednej strony temat zgrany i szeroko eksploatowany, z drugiej – wszystko jest kwestią sposobu podania. W końcu pierogi ruskie też można podać tak, że wyglądają i smakują jak najbardziej wykwintne danie. Problem w „Jednej krwi” jest taki sam, jak w przypadku cyklu o Czarnym Wygonie. Moment poszukiwań ciotki i sceny w domu pomiędzy Wieńczykiem a jego matką mają świetną atmosferę i napięcie, które później rozmywa się w rozwiązaniach dość prostych, banalnych i zwyczajnie mało wciągających. Tak ważna dla bohatera Nika nagle rozmywa się w powietrzu i do końca książki zostanie wspomniana może parę razy. Przenosimy się jakby do innej zupełnie opowieści – w życie Wieńczyka wkracza turystka Sławka. Zapewne jest to moje charakterystyczne czepialstwo, ale najbardziej fantastycznym akcentem wydaje mi się w tym wątku nie zbieg okoliczności, jaki później wyjdzie na jaw, ale fakt, że kobieta wsiada do samochodu obcego męzczyzny, którego wcześniej się wystraszyła, a na pożegnanie całuje go w policzek. Zapewne możliwe, a jednak mało prawdopodobne.



Od tego momentu powieść już nie wciągała mnie tak bardzo. Co może się wydawać dziwne, biorąc pod uwagę, że akcja przyspieszyła w porównaniu do pierwszej połowy książki.

Zauważam u Dardy pewną tendencję. Jego bohaterami zawsze są mężczyźni, najcześciej koło czterdziestki – wyjatkiem był „Cymanowski młyn”, ale podejrzewam, że to raczej zasługa Magdaleny Witkiewicz. Zazwyczaj są to postacie niezbyt wyraziste. Czy to przeszkadza? Raczej nie. Marek Leśniewski z Wyrębów był raczej obserwatorem wydarzeń, podobnie zresztą jak Witold Uchmann z serii o Czarnym Wygonie. Od Marka ważniejszy był jego sąsiad – Antoni Jaszczuk, od Uchmana – Rafał Gielmuda. Główny bohater to tylko świadek wydarzeń, opowiadacz. Może alter ego autora? W „Jednej krwi” jest inaczej. Co prawda narrację w ostatnich rozdziałach przejmuje ksiądz, ale przez większość czasu jedynym bohaterem, za którym podążamy jest Wieńczysław. Czy jest to bohater, którego można polubić? Nie bardzo. Znielubić? Owszem, miał potencjał na antybohatera, ale w kluczowym momencie okazuje się, że cały wątek to... sen.



Podsumowując, „Jedna krew” wydaje mi się nie wyczerpywać potencjału autora. Świetnie budowany nastrój gdzieś pryska, a historia niesie nas w zupełnie inne rejony. Fani autora zapewne i tak po nią sięgną, ale osobom, które dopiero rozważają lekturę Dardy zdecydowanie bardziej polecam „Słoneczną dolinę”.

 Aleksandra Woźniak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz