Krótka historia inteligencji. Ewolucja, sztuczna inteligencja i pięć przełomów, które ukształtowały nasz mózg - Max Solomon Bennett

Krótka historia inteligencji. Ewolucja, sztuczna inteligencja i pięć przełomów, które ukształtowały nasz mózg - Max Solomon Bennett

 

Co ewolucja naszego mózgu może nam powiedzieć o przyszłości sztucznej inteligencji?

Od kilku lat jesteśmy świadkami niesamowitego rozwoju i ekspansji sztucznej inteligencji w kolejnych dziedzinach naszego życia. A jednak wciąż pozostają obszary, w których AI znacząco przegrywa z ludzkim mózgiem. Jak to możliwe, że AI może pokonać arcymistrza w szachach, ale nie potrafi skutecznie załadować zmywarki? Jak pokazuje Max Bennett, znalezienie odpowiedzi na to pytanie wymaga zanurzenia się w długiej historii ewolucji ludzkiego mózgu, pełnej falstartów, ślepych uliczek i innowacyjnych skoków.

Krótka historia inteligencji wypełnia lukę pomiędzy neurobiologią i AI, łącząc koncepcje z obu dziedzin w jedną opowieść. Pokazuje, w czym sztuczna inteligencja dorównała lub przewyższyła ludzki mózg, a gdzie nadal zawodzi i dlaczego. A przede wszystkim opowiada, w jaki sposób zrozumienie pięciu przełomów w ewolucji mózgu może nam pomóc przewidzieć przyszłą ścieżkę rozwoju sztucznej inteligencji.




„Krótka historia inteligencji” Maxa Solomona Bennetta to ambitna, a zarazem zaskakująco przystępna próba połączenia dwóch światów: ewolucji biologicznej i współczesnej sztucznej inteligencji. Autor stawia pytanie, które coraz częściej pojawia się w debacie publicznej – dlaczego maszyny potrafią wykonywać niezwykle złożone obliczenia, a jednocześnie nie radzą sobie z prostymi, codziennymi czynnościami? Odpowiedzi szuka nie w przyszłości, lecz głęboko w przeszłości, cofając się do samych początków życia na Ziemi.

Bennett prowadzi czytelnika przez miliardy lat ewolucji w sposób narracyjny, niemal opowieściowy. Zamiast zasypywać specjalistycznym żargonem, tłumaczy złożone procesy jasno i logicznie, pokazując, że rozwój inteligencji nie był prostą linią postępu, lecz serią prób, błędów i ślepych zaułków. Dzięki temu książka nie odstrasza laików, a jednocześnie nie spłyca tematu do poziomu popularnych uproszczeń.

Szczególnie ciekawie wypada koncepcja pięciu przełomów, które ukształtowały ludzki mózg. Autor pokazuje, że to właśnie te ewolucyjne skoki – a nie pojedynczy „gen inteligencji” – zadecydowały o naszej zdolności do adaptacji, kreatywności i rozwiązywania problemów. W tym kontekście sztuczna inteligencja jawi się nie jako konkurent człowieka, lecz jako system rozwijający się zupełnie inną ścieżką.

Dużą zaletą książki jest szeroka perspektywa. Bennett nie ogranicza się do neurobiologii, lecz sięga także po przykłady z psychologii, socjologii i historii, pokazując inteligencję jako zjawisko zbiorowe, zakorzenione w relacjach i środowisku. Dzięki temu czytelnik lepiej rozumie, dlaczego ludzki mózg tak dobrze radzi sobie z chaosem świata, a algorytmy wciąż potrzebują jasno zdefiniowanych reguł.

Autor umiejętnie rozprawia się również z popularnymi lękami związanymi z rozwojem AI. Zamiast wizji zastąpienia człowieka przez maszyny, proponuje bardziej wyważony obraz, w którym różnice między inteligencją biologiczną a sztuczną są równie istotne jak podobieństwa. To podejście uspokajające, ale nie naiwne – Bennett nie ignoruje ograniczeń ani potencjalnych zagrożeń.

Forma książki sprzyja przyswajaniu wiedzy. Liczne schematy, wykresy i ilustracje porządkują treść i pomagają zrozumieć trudniejsze fragmenty, choć dla części czytelników mogą być momentami rozpraszające. Mimo sporej objętości lektura wciąga i czyta się ją szybciej, niż sugerowałaby liczba stron.

Nie wszystkie partie książki są równie mocne. Fragmenty najbardziej szczegółowo odnoszące się do współczesnej sztucznej inteligencji wypadają nieco słabiej niż fascynujące opowieści o ewolucji życia i mózgu. Na szczęście tych technicznych odniesień nie ma na tyle dużo, by zaburzyły rytm narracji.

„Krótka historia inteligencji” to książka, która nie tylko poszerza wiedzę, ale także pobudza ciekawość i zachęca do dalszych poszukiwań. To jedna z tych popularnonaukowych pozycji, po których czytelnik zaczyna zadawać więcej pytań, niż miał na początku. Bennett udowadnia, że o najbardziej złożonych zjawiskach można pisać jasno, pasjonująco i bez protekcjonalnego tonu – i właśnie w tym tkwi największa siła tej książki.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celinska
Moja ocena: 8/10

 

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Popularnonaukowa

Data wydania: 2025-09-30

Liczba stron: 560

ISBN: 9788383356723

 

 

Popielate słońca - Żaneta Pawlik

Popielate słońca - Żaneta Pawlik

 

Piękno rodzi się w mroku…

Trzydzieści lat temu Leszek stracił wzrok. Tylko rzeźbienie w glinie dawało mu ukojenie – do czasu gdy związał się z Ewą i zrezygnował z tej pasji. Z biegiem lat coraz bardziej oddalał się od partnerki i dorastającej córki. Teraz zbliża się do pięćdziesiątki i zdaje sobie sprawę, że choć nie chciał być więźniem swoich ograniczeń, to właśnie takim się stał.

Joanna znalazła się na życiowym zakręcie. Romans z przełożonym zakończył się katastrofą, a zaraz po powrocie z urlopu, podczas którego chciała oderwać się od przykrych wspomnień, zostaje zwolniona z pracy. Przypadek sprawia, że staje się świadkiem kolizji drogowej i ratuje z niej Leszka. Spotkanie dwojga poranionych ludzi daje początek nieoczekiwanej przyjaźni. W świecie pełnym życiowych zawirowań, rodzinnych napięć i utraconych szans oboje muszą odnaleźć nową drogę – ku sobie, ku marzeniom, ku nadziei.





 „Popielate słońca” Żanety Pawlik to powieść obyczajowa, która pod warstwą historii o relacjach i życiowych kryzysach kryje znacznie głębszą opowieść o widzeniu i niewidzeniu – siebie, innych ludzi oraz własnych potrzeb. Autorka prowadzi czytelnika w świat bohaterów poranionych, zagubionych i często moralnie niejednoznacznych, unikając łatwych ocen i prostych emocjonalnych chwytów.

Centralną postacią jest Leszek, niewidomy od trzydziestu lat mężczyzna, którego życie stopniowo skurczyło się do czterech ścian mieszkania i narastającej frustracji. Pawlik pokazuje go bez upiększeń: jako człowieka zgorzkniałego, trudnego, momentami agresywnego, ale jednocześnie głęboko zranionego i pozbawionego sensu. Jego niepełnosprawność nie jest tu literackim ornamentem, lecz realnym doświadczeniem codzienności, pełnej barier, upokorzeń i drobnych, bolesnych potknięć.

Relacja Leszka z partnerką Ewą i dorastającą córką została opisana w sposób wyjątkowo przejmujący. To obraz miłości, która wygasła, poświęcenia, które nie przyniosło wdzięczności, i narastającego zmęczenia rolą opiekunki. Autorka z dużą wrażliwością pokazuje, jak łatwo w takich relacjach granica między troską a przemocą emocjonalną zaczyna się zacierać, a obie strony czują się równie uwięzione.

Drugą ważną bohaterką jest Joanna – kobieta po serii życiowych porażek, moralnie nieoczywista, momentami wręcz odpychająca. Jej spotkanie z Leszkiem nie ma w sobie nic z romantycznego schematu; rodząca się między nimi relacja jest szorstka, nieufna i daleka od idealizacji. To właśnie ten brak lukru sprawia, że ich przyjaźń wydaje się prawdziwa i przekonująca.

Szczególnym atutem powieści jest sposób, w jaki autorka opisuje codzienność osoby niewidomej. Detale związane z poruszaniem się po mieście, funkcjonowaniem w domu czy zależnością od innych budują realistyczny obraz życia, które wymaga nieustannej czujności i adaptacji. Jednocześnie Pawlik pokazuje, że ślepota nie dotyczy wyłącznie oczu – wiele postaci w tej książce porusza się po omacku także emocjonalnie.

Symboliczny wymiar tytułowych „popielatych słońc” nadaje powieści poetyckiej głębi. Oczy Leszka, wygasłe i przysypane popiołem, stają się metaforą utraconych marzeń, niewypowiedzianych żalów i relacji, które zamieniły się w pogorzelisko. To mocny, zapadający w pamięć obraz, który spaja całą narrację.

Mimo ciężaru poruszanych tematów książka nie jest przytłaczająca. Autorka prowadzi historię w stronę delikatnego światła, pokazując, że nawet po latach rezygnacji i błędnych wyborów możliwa jest zmiana. Powrót Leszka do rzeźbienia, drobne gesty odbudowujące relacje i nieoczekiwane decyzje bohaterów nadają opowieści ton ostrożnej nadziei.

„Popielate słońca” to dojrzała, emocjonalnie intensywna powieść, która zostaje z czytelnikiem na długo po lekturze. Nie oferuje prostych rozwiązań ani jednoznacznych bohaterów, ale zmusza do refleksji nad tym, jak łatwo zranić drugiego człowieka i jak trudno zawalczyć o własne marzenia. To jedna z tych książek, które bolą, ale jednocześnie dają poczucie, że nawet w największym mroku może pojawić się promień sensu.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celinska

Moja ocena: 8/10

 

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

literatura obyczajowa, romans

Data 1. wyd. pol.: 2025-10-07

Liczba stron: 352

ISBN: 9788383356792

Koniec jest moim początkiem - Tiziano Terzani

Koniec jest moim początkiem - Tiziano Terzani

 

Jeżeli mnie zapytasz, co zostawiam po sobie, odpowiem, że książkę, która może komuś pomóc ujrzeć świat w lepszym świetle, cieszyć się bardziej własnym życiem, zobaczyć je w szerszym kontekście, w takim, jaki ja teraz czuję tak mocno.

Ta pośmiertna książka, przygotowana do druku przez syna autora, jest doskonałym sprawdzianem szczerości. To podróż niezmordowanego globtrotera, który starał się doprowadzić do końca swoje ostatnie dziennikarskie śledztwo. Chciał odnaleźć sens choroby, śmierci, cierpienia. Aby tego dokonać, trzeba było wielkiego dziennikarza. Jednego z największych na świecie.




„Koniec jest moim początkiem” Tiziana Terzaniego to książka wyjątkowa – intymna, spokojna i głęboko poruszająca, a przy tym pozbawiona sentymentalizmu. Powstała jako zapis rozmów autora z synem, prowadzonych u kresu życia, staje się czymś więcej niż autobiografią. To świadomy testament człowieka, który całe życie poświęcił patrzeniu na świat uważnie, krytycznie i z empatią.

Forma dialogu nadaje tej opowieści niezwykłą naturalność. Nie ma tu patetycznych monologów ani chęci podsumowania wszystkiego w sposób definitywny. Jest rozmowa – szczera, czasem bolesna, czasem pełna ciepła – w której ojciec i syn spotykają się na równych prawach. Folco nie tylko zadaje pytania, ale tworzy przestrzeń, w której Terzani może mówić swobodnie, bez dziennikarskiej maski.

Autor wraca do dzieciństwa we Florencji, do skromnego domu pełnego miłości, do pierwszych doświadczeń, które ukształtowały jego wrażliwość i niezgodę na niesprawiedliwość. Te fragmenty są niezwykle plastyczne i pokazują, że pragnienie zrozumienia świata nie rodzi się nagle, lecz dojrzewa latami, wyrasta z obserwacji i poczucia odpowiedzialności za innych.

Dużą część książki zajmują wspomnienia z pracy korespondenta zagranicznego. Terzani prowadzi czytelnika przez burzliwe dekady XX wieku, przez Azję targaną rewolucjami, wojnami i ideologicznymi złudzeniami. Nie jest to jednak sucha kronika wydarzeń, lecz refleksja nad tym, jak wielkie idee potrafią zamieniać się w opresję i jak łatwo idealizm przegrywa z ludzką żądzą władzy.

Szczególnie wybrzmiewają fragmenty poświęcone dziennikarstwu. Terzani mówi o etyce zawodu, o odpowiedzialności za słowo, o potrzebie odwagi i niezależności. Jego doświadczenia pokazują, jak trudne jest zachowanie uczciwości w świecie nacisków politycznych i ekonomicznych, a jednocześnie jak bardzo jest to konieczne, jeśli dziennikarstwo ma mieć sens.

Najbardziej przejmująca warstwa książki dotyczy jednak choroby i przemijania. Autor nie ukrywa cierpienia, ale też nie czyni z niego centrum narracji. Rak staje się impulsem do najważniejszego śledztwa w jego życiu – poszukiwania sensu śmierci i pogodzenia się z jej nieuchronnością. Terzani pisze o tym z zadziwiającym spokojem, jakby patrzył na własny koniec z dystansu, który przynosi ulgę, a nie strach.

Mimo ciężaru poruszanych tematów książka nie przytłacza. Przeciwnie – emanuje spokojem i afirmacją życia. Autor wielokrotnie podkreśla, że czuje się człowiekiem spełnionym, który nie poszedł na łatwe kompromisy i nie żałuje obranej drogi. To opowieść o konsekwencji, cierpliwości i gotowości do zaczynania od nowa, nawet po bolesnych rozczarowaniach.

„Koniec jest moim początkiem” to lektura, która zostaje z czytelnikiem na długo. Nie daje prostych odpowiedzi ani gotowych recept, ale zmusza do zatrzymania się i spojrzenia na własne życie z szerszej perspektywy. To książka mądra, kojąca i inspirująca, przypominająca, że prawdziwa podróż nie zawsze prowadzi przez kolejne kraje – czasem biegnie w głąb siebie.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 9/10

 

 

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Seria: NAOKOŁO ŚWIATA

Tytuł oryginału: Fine è il mio inizio

Data wydania: 2025-08-19

Liczba stron: 578

ISBN: 9788383356242


 

Andrzej Michał Derwisz - Śledztwo Oskara Roka

Andrzej Michał Derwisz - Śledztwo Oskara Roka

 


Z okładki bije po oczach wściekła marsjańska czerwień i od razu mam w głowie fragment "Marsjanina" w reżyserii Ridleya Scotta – filmu, który powstał na bazie powieści Andy’ego Weira o tym samym tytule. Stoimy za plecami dwóch tajemniczych postaci w skafandrach kosmicznych, a w tle jeden ze statków, zmierzający zapewne do czegoś podobnego do kosmicznej stacji, której przeogromny fragment widzimy. Wygląda to naprawdę imponująco. Czy zawartość trzeciej z kolei powieści Andrzeja Michała Derwisza obok "Pierdołolandii" i "Przybyszów" ekscytuje równie mocno? Tu już moje zdanie jest nieco inne.

Europejską Agencję Kontroli Układów zaczyna interesować fakt zniknięcia Walkirii – frachtowca, który dostarczał rzekomo broń na Marsa. Ponieważ wyciek podejrzanej sprawy do opinii publicznej może zachwiać dotychczasowym względnym ładem, a konfliktu międzyplanetarnego na wielką skalę, raczej nikt by nie chciał, Agencja wysyła tytułowego Oskara Roka, aby potajemnie, ale stosunkowo szybko i rozważnie rozwikłał tę tajemnicę. Już od pierwszych stron, mężczyzna przechodzi do działania.

Oskar, choć pasuje go od teraz nazywać Adamem po wizycie w jednej z Luniańskich Księżycowych knajp otrzymuje dziwne instrukcje od nieznajomej osoby. Zaraz po tym, jak wciska mu do ręki przedmiot wyglądający jak mini trójząb Neptuna – ginie. A przynajmniej takie wrażenie odnosi Adam. Nie są to bynajmniej pierwsze i nie ostatnie zwłoki, które widzi, ponieważ im dalej w głąb fabuły, tym trup będzie ścielił się gęściej, a mam wrażenie, że jakakolwiek wiedza o czymkolwiek związanym z Marsem może kosztować życie absolutnie każdego. Samo zniknięcie Walkirii, czyli jedyny cel Adama wydaje się wierzchołkiem lodowej góry problemów.

Powieść zaciekawia okładką, jak wspomniałem wyżej i utrzymuje to zaciekawienie w sumie do końca, ale z sinusoidalną intensywnością. Pierwszy wzrost zaciekawienia dostajemy, kiedy Oskar vel Adam zmierza do Europy, ale nie tej ziemskiej, a marsjańskiej. Od momentu jego przybycia odnoszę wrażenie, że to nie on próbuje rozwikłać zagadkę, ale to trybiki całego ogromnego wszechświata działają na tyle sukcesywnie, że wydawać się może, że Oskarowi vel Adamowi droga do rozwikłania tajemnicy może ścielić się sama. Trafienie na kompana, który ot tak zobowiązuje się mu pomagać w tajnej misji, o której nikt nie wie. Trafienie na gościa, który zna gościa, który zna gościa, który z całą pewnością coś wie na nurtujący głównego bohatera temat. Trafianie zawsze tam, gdzie trzeba w odpowiednim miejscu i czasie, żeby być z tą nitką bliżej kłębka, mimo iż Oskar vel Adam sam jakoś szczególnie nie musi wysilać szarych komórek i łączyć faktów.

Jeżeli czytając wyda Wam się, że Oskar vel Adam to taka pierdoła, której wszystko jest cudownie podawane na tacy to macie racje z tą pierdołą, ale ukierunkowanie go tu i tam jest już częścią nie cudownego zbiegu okoliczności, a bardziej chytrze obmyślanego (nie przez Oskara vel Adama) planu.

Czytelnik widzi tytuł, tj. „Śledztwo Oskara Roka” i potrafi czytać opis z tyłu okładki oraz treść książki, zatem wie, że wspomniany Oskar Rok – kontroler układów w Europejskiej Agencji wyruszył na tajną misję o wiadomym celu, jako Adam Swift – prezes fikcyjnego przedsiębiorstwa Swift&Swift. Wystarczyło zatem od momentu przybycia na Marsa zrobić z niego Adama i tak go przedstawiać czytelnikowi lub zostawić Oskara, wykorzystując jego tożsamość incognito jedynie w dialogach. Zupełnie nie rozumiem zabiegu ciągłego, mozolnego przypominania, że Oskar i Adam to jedna i ta sama osoba, nazywając go nieskończoną ilość razy Oskarem vel Adamem. Tak jakby autor nie ufał swoim czytelnikom, czy ci jeszcze pamiętają kim był jeden, a kim drugi.

Co by jednak nie mówić, trzeba oddać, że takich i tylu zwrotów akcji, co w tej książce, nie czytałem już bardzo długo o ile w ogóle. Czytając, należy bardzo wnikliwie śledzić każdy ruch, ponieważ pod koniec książki to właśnie on może mieć znaczenie. Dzięki temu nawet jeżeli już będziecie znudzeni przewidywalnością fabuły, nie ma opcji, żeby taki stan utrzymał się do końca. Ostatnie kilkadziesiąt stron robi w głowie taką zawieruchę, że wynagradza niedoskonałości warsztatowe.

Podsumowując, powieść z całkiem ciekawym pomysłem fabularnym oraz kreacją bliskiego wszechświata. Ma swoje mankamenty, jednak z całą pewnością złą jej nazwać nie można.

 AUTOR: Andrzej Michał Derwisz

TYTUŁ: Śledztwo Oskara Roka

GATUNEK: Fantastyka, science-fiction

DATA WYDANIA: 16.06.2025r

LICZBA STRON: 402

WYDAWNICTWO: Novae Res

ISBN: 9788383738680

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟 (6/10)

PoważnieNiepoważny


Adrian Rykowski - sTwórca

Adrian Rykowski - sTwórca

 


Na początku był człowiek, a człowiek stworzył innego człowieka, który stworzył innych ludzi. Ludzie doskonalili się w każdej możliwej dziedzinie tak szybko, że postanowili pewnego dnia stworzyć robota, który będzie im pomagał. Człowiek doszedł do wniosku, że przecież robot w cale nie musi pomagać, ale powinien na wielu płaszczyznach zastąpić człowieka. Stworzono zatem więcej takich robotów, a po jakimś czasie to roboty tworzyły roboty. Człowiek oddając w stalowe ręce swój dorobek, nie wpadł na to, że w ramach wygody powolutku oddaje swoją wolność. Kiedy ten pławił się w dobytku, robot uczył się nowych zachowań.

„Sztuczna inteligencja, analizując algorytmy ludzkie na wielu poziomach, doszła do wniosku, że nie potrzebują oni słów i zaczęła porozumiewać się z nimi, używając wyłącznie zdjęć, filmów, memów oraz grafik z ikonami. Analogicznie do praludzi, którzy nie znali pisemnej formy komunikacji, więc kontakt ze swoimi towarzyszami nawiązywali za pomocą rysunków wykutych w ścianach jaskiń. Tak przygotowany materiał był idealną płaszczyzną do dalszych eksperymentów. Nic nie stało więc na przeszkodzie, by odebrać ludzkości umysł, który tak chętnie zresztą oddała.”

„Gdy sztuczna inteligencja zastąpiła ludzkość na wielu płaszczyznach życiowych, ludziom pozostało już tylko zwykłe, bezcelowe trwanie.”

Kiedy już wystarczająco (dzięki człowiekowi) urósł w siłę, powalił człowieka na kolana i nie pozostawił mu wyboru, brutalnie pozbawiając go życia. A potem zrobił to z kolejnym człowiekiem. I następnym. I tak do momentu, aż ziemska planeta wymieniła miliony istnień na stal i komponenty. Człowiek gdyby mógł, cofnąłby się w czasie i nigdy nie stworzył robota, który urządzi sobie nagle krwawe ludzkie igrzyska. Ale to nieprawda. Człowiek mimo iż stworzył robota, jest tak nieśmiertelnie głupi, że nawet jakby dać mu szansę na powrót w czasie, stworzyłby tego samego robota i doprowadził do tego samego. Historia kręciłaby się kołami wciąż i wciąż i wciąż.  

Czy w momencie, w którym roboty wchodzą do każdego zakamarka i strzelają gdzie popadnie aby wytrzebić ludzką rasę, istnieje cień szansy na ratunek? Tak! Choć jest to prawdopodobieństwo tak bliskie zera, że graniczy z pewnością porażki, Adrian Rykowski tworzy w "(S)twórcy" grupę inteligentnych śmiałków, którzy podejmują się tego zadania. Kierowani czymś, czego, jak twierdzą nie ma sztuczna inteligencja, czyli zamiłowanie do nauki i ciągłego rozwoju, tworzą zalążki rebelii na starym kontenerowcu. Nie są jednak świadomi potęgi Wielkiego Umysłu, bowiem jeden z androidów doświadcza ludzkich emocji. Odczuwa wstyd i żal na skutek wspomnień dotyczących krwawej rzezi, której był czynnym elementem. Kto więc ma nad kim przewagę? Ani sztuczna inteligencja, ani ta prawdziwa wydaje się nie znać ukrytych w rękawie asów przeciwnika. 

Adrian Rykowski przeprowadza nas przez całą tę historię używając technologicznej nomenklatury. Nowomowa „jajogłowych” może wydawać się nieco trudna w odbiorze, ale autor na szczęście korzysta z narzędzi, dzięki którym bez większego problemu poruszamy się wprzód wraz z fabułą. Jedyny uciążliwy fakt to brak rozdziałów. Cała prawie 300 stronicowa powieść posiada jeden prawie 300 stronicowy rozdział, a poszczególne wątki oddzielane są można powiedzieć jedynie większymi akapitami.

Przyjemnym mrugnięciem oka w kierunku czytelników jest umieszczenie w powieści polskiego porucznika Stanisława Mela, doktor Marie Curlie, czy androida o imieniu Peter, nazywanego także Simonem.

Mimo, że temat buntu robotów został oklepany w każdy możliwy sposób. I na małym i na dużym ekranie, na papierze i w szeroko rozumiany „gamingu”, a "(S)twórca" nie pokazuje w sumie nic nowego, to warto co jakiś czas przypominać o bolesnych konsekwencjach obcowania z „ejajem”, jeśli sami nie nauczymy się z niego poprawnie korzystać. Jednakże czy mimo tego, że taki uczłowieczony facebook czy tiktok, nie chodzi po ulicach i nie strzela do nas z działka laserowego, powinniśmy być spokojni, obnażając się przed ChatemGPT z każdej tajemnicy, wgapiając się codziennie godzinami w większe lub mniejsze ekrany? Może „ejaj” powoli tępi już rodzaj ludzki, a my się z tego cieszymy, wesoło sobie z nią pogadując?

 AUTOR: Adrian Rykowski

TYTUŁ: sTwórca

GATUNEK: Fantastyka, science-fiction

DATA WYDANIA: 19.05.2025r

LICZBA STRON: 280

WYDAWNICTWO: Novae Res

ISBN: 9788383737652

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟★ (8/10)

PoważnieNiepoważny


Adam Maksymilian Grzybowski - Golem

Adam Maksymilian Grzybowski - Golem

 


"Golem", Adama Maksymiliana Grzybowskiego to dość krótka lekturka, która łączy w sobie wystarczająco dużo, ażeby uznać ją za wartą uwagi pozycję i naprawdę przyjemnie spędzić przy niej czas. Autor, który zdążył już pokazać swój warsztat w trylogii „Biskupa”, w "Golemie" w cale nie zaskakuje. Zwyczajnie jest tak samo dobry. Tym razem postanowił wrzucić malutką grzeczną dziewczynkę w sam środek średniowiecznego piekła. Pokolenia na kilkaset lat wprzód nie mają pojęcia jaką czkawką odbije się to na jej oprawcach.

Wspomniana dziewczynka to Jagutta. Podrzucona przez brodatego jegomościa niczym „chłopiec, który przeżył”, do jednej z pruskich, zajętych przez Krzyżaków wiosek. Do despotycznego ojczyma, łobuzerskich, znęcających się nad nią braci i matki, która niby darzy dziewczynkę miłością, ale pozostaje bierna na ataki w jej kierunku. Jagutta nie ma wyjścia. Dorasta w tym środowisku, bo musi. Jest jednak element, który wydaje się tłumić nieco ból związany z codzienną bezsensowną egzystencją. Dziewczynka potrafi lepić z gliny figurki z nietypowymi zdolnościami. W ten sposób niejako lepi sobie przyjaciół.

Z okolic XIV wieku, kiedy to poznajemy historię Jagutty skaczemy z autorem kilkukrotnie do wieku XVI, by w roku 1588 poznać postać Jehudy Loewa ben Besalela, który jako były rabin Moraw, staje się niekoniecznie z własnej woli rabinem Pragi. Rozdziały poświęcone jego osobie spisane są w formie listów, co jeszcze bardziej moim zdaniem ciekawi. Stawia również znak zapytania nad kwestią tego, co jakiś rabin ponad 200 lat później może mieć wspólnego z dziewczynką lepiącą z gliny zabawki 200 lat wstecz?

Ażeby jeszcze bardziej historię zawikłać, w dwie czasowe linie, autor wplata trzecią – najbliższą czytelnikom. Stany Zjednoczone, Manhattan, dom aukcyjny Sotheby’s. Czasy obecne. Tu pewnego dnia pod młotek trafia przedmiot nr 122. Odnaleziony niedawno w Pradze, napisany greką list dziewczynki do dużego, glinianego stwora o imieniu Lutum, datowany na XIVw, lecz spisany na pergaminie z roku… 4 n.e. Podczas licytacji dochodzi do pewnego incydentu związanego z owym listem. Co sprawia, że niektórzy są w stanie zginąć, aby wejść w jego posiadanie?

Trochę historii, trochę baśni, odrobina legendy, szczypta fantastyki sklejona całkiem ciekawym pomysłem i umiejętnościami pisarskimi, które całe szczęście nie wydłużyły "Golema" z 230 stron do 500 niechcianymi „zapchajopisami”. Tu wszystko ma swoje miejsce i nic nie jest rozciągnięte o mało ważne elementy. Nawet jeżeli doszukiwać się tu można braku spójności historycznej, czy niekiedy logiki, to nie jest oparta na relacjach świadków pozycja opartego na historii reportażu, tylko przyjemne, fantastyczne czytadełko z inspirowanym historią tłem.

Ile razy widzieliśmy w filmach bójkę dobrego ze złym, zakończoną podaniem ręki przez dobrego w kierunku złego, aby go ratować? Ile razy mieliśmy przed oczami szlachetne zachowanie protagonistów w stosunku do antagonistów w myśl biblijnego, niekoniecznie dobrze interpretowanego nadstawiania drugiego policzka? A ja dla odmiany poczytałbym sobie o tym dobrym, który mimo kierowania się zemstą, nadal dobry zostaje. I w cale nie oznacza to poddania i rezygnacji z zemsty w jej najbardziej przerażającej formie. Adam Maksymilian Grzybowski łamie ten schemat. Skrzywdziłeś mnie? Poniesiesz konsekwencje! Czytając pewne fragmenty "Golema", autentycznie miałem ciarki radości przebiegające po plecach.

Na uwagę zasługuje także fakt umiejętnie oddanego w powieści klimatu. Stara pruska wioska na skraju lasu kojarzy się z wieczną zimą, błotem, zawieją i Bóg jeden raczy wiedzieć jakimi maszkarami czającymi się w lesie. Ciemne, zimne wnętrza twierdzy Mohrungen, w której stacjonują Krzyżacy wprawiają w stan pewnego niepokoju. Już sama okładka, z której zupełnie bez emocji patrzy na nas Jagutta, trzymając czyjąś głowę, może wprawić w dyskomfort. A to wszystko subtelnie okraszone legendami i podaniami.

Takich powieści ze świecą szukać. Jest do dobre, jest do kompletne, przedstawia spójną historię, nawet jeżeli czasami może nieco zagmatwaną ze względu na czasowe skoki. Jest to warte przeczytania. Sam spędziłem przy "Golemie" jeden wieczór, ale nie dlatego żeby przeczytać i zapomnieć, ale dlatego, że lektura dość mocno mnie wciągnęła. 

AUTOR: Adam Maksymilian Grzybowski

TYTUŁ: Golem

GATUNEK: Fantastyka

DATA WYDANIA: 04.06.2025r

LICZBA STRON: 237

WYDAWNICTWO: Novae Res

ISBN: 9788383737775 

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟★ (8/10)

PoważnieNiepoważny

Czarnobyl. Spowiedź reportera - Igor Kostin

Czarnobyl. Spowiedź reportera - Igor Kostin

Igor Kostin, przez „Washington Post” nazwany „człowiekiem legendą”, 26 kwietnia 1986 roku, zaledwie kilka godzin po wybuchu reaktora, przeleciał helikopterem nad płonącym czwartym blokiem elektrowni atomowej w Czarnobylu. W trakcie lotu wykonał kilkanaście zdjęć, ale promieniowanie zniszczyło film. Jedyna ocalała fotografia z kliszy obiegła cały świat.

Wstrząśnięty rozmiarami katastrofy i milczeniem władz, pozostał na miejscu, by udokumentować ewakuację ludności, ich rozpacz i cierpienia, skrajne lekceważenie bezpieczeństwa, ludzką lekkomyślność, ale też nieprawdopodobne poświęcenie likwidatorów i innych osób biorących udział w akcji ratunkowej.

Dwadzieścia lat po tych zdarzeniach, zmagając się z chorobą popromienną, wydał niezwykłą książkę, w której opisał udokumentowane zdjęciami dni tuż po wybuchu oraz tragiczne, rozciągające się na lata skutki katastrofy.


„Czarnobyl. Spowiedź reportera” Igora Kostina to książka szczególna, bo wymykająca się klasycznym kategoriom reportażu czy opracowania historycznego. To raczej osobiste świadectwo człowieka, który znalazł się w samym centrum jednej z największych katastrof XX wieku i zapłacił za to wysoką cenę. Kostin nie rekonstruuje wydarzeń z dystansu – on je przeżył, zobaczył i sfotografował, często nie zdając sobie sprawy, jak dramatyczne będą konsekwencje tej obecności.

Autor znalazł się nad Czarnobylem zaledwie kilka godzin po wybuchu reaktora, co nadaje jego relacji wyjątkową rangę. Opisy pierwszych dni po katastrofie są pełne chaosu, dezinformacji i absurdów wynikających z radzieckiego systemu władzy. Milczenie władz, bagatelizowanie zagrożenia i brak realnej troski o ludzi przewijają się przez całą książkę jak mroczne tło, na którym rozgrywa się ludzki dramat.

Największą siłą tej publikacji są fotografie. Surowe, często technicznie niedoskonałe, naznaczone działaniem promieniowania, robią ogromne wrażenie właśnie przez swoją autentyczność. Nie są estetyzowane ani „ładne” – są prawdziwe i brutalne. Stanowią nie tylko ilustrację tekstu, ale jego równorzędną, a momentami nawet silniejszą część narracji.

Tekst Kostina jest oszczędny, momentami niemal reportersko suchy, co tylko potęguje jego wymowę. Autor skupia się na ludziach: ewakuowanych mieszkańcach, strażakach, żołnierzach i likwidatorach, którzy często nie mieli pojęcia, z jak śmiertelnym zagrożeniem się mierzą. Ich poświęcenie kontrastuje z lekkomyślnością decydentów i bezwzględnością systemu.

Warto zaznaczyć, że osoby dobrze obeznane z tematyką Czarnobyla nie znajdą tu wielu nowych faktów czy analiz. Książka nie konkuruje z obszernymi opracowaniami historycznymi ani szczegółowymi rekonstrukcjami technicznymi katastrofy. Jej siła leży gdzie indziej – w atmosferze, emocjach i wizualnym zapisie wydarzeń.

Czytając i oglądając „Spowiedź reportera”, ma się momentami wrażenie obcowania z historią z pogranicza science fiction. Choroba popromienna, mutacje, niszczenie sprzętu fotograficznego przez niewidzialne promieniowanie – wszystko to brzmi niewiarygodnie, a jednak jest dokumentem rzeczywistości. Ta sprzeczność między realizmem a absurdem grozy działa niezwykle sugestywnie.

Osobisty ton książki pogłębia fakt, że Kostin pisał ją już jako człowiek ciężko chory, świadomy ceny, jaką zapłacił za swoją pracę. Nadaje to całej opowieści rys gorzkiego rozliczenia, ale bez patosu czy moralizowania. Autor nie stawia się w centrum uwagi – raczej oddaje głos tym, którzy często zostali zapomniani.

„Czarnobyl. Spowiedź reportera” to znakomite fotograficzne uzupełnienie innych książek o katastrofie. Może nie poszerza wiedzy faktograficznej, ale pogłębia zrozumienie i emocjonalny odbiór wydarzeń. To lektura krótka, lecz intensywna, która na długo zostaje w pamięci i przypomina, że za wielkimi historycznymi liczbami zawsze stoją konkretni ludzie i ich tragedie.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celinska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Albatros

Liczba stron: 240

ISBN: 978-83-8125-710-7