Dziennik 1954 - Leopold Tyrmand

Dziennik 1954 - Leopold Tyrmand

 

Gdy wychodziłem z domu, przyszło mi ni stąd, ni zowąd na myśl, że to, co

piszę w dzienniku, może mieć wartość nieprzemijającą. Może nawet doniosłą. Już kiedyś o tym myślałem, lecz zdało mi się robieniem z siebie samego balona. Dziennik to psychiczne odprężenie na prywatny użytek i to musi wystarczyć.

Dziś wydało mi się, że to, jeśli przetrwa i dotrze do drukarskiej prasy – zostawi po mnie ślad. W związku z czym wynikł nowy problem: kto jest tego adresatem?

Po prostu Polacy i ludzie? Zbyt ryzykowne. Wolałbym za mych czytelników

tych, którzy przetrwają komunizm. Ale tych także, co jeszcze nie zapomnieli jego trupiego ciężaru na grzbiecie i dławiącego uchwytu na szyi. To idealna publiczność, bezbłędny odbiorca. Taki tylko nasłodzi się naprawdę tym, co ja sam uważam w tym dzienniku za wartość – a mianowicie nieustępliwością.



„Dziennik 1954” Leopolda Tyrmanda to pozycja, która wymyka się jednoznacznym kategoriom – z jednej strony to dokument epoki, pełen obserwacji i relacji z codzienności PRL-u, z drugiej – świadectwo osobiste, mocno przefiltrowane przez ego i styl autora. To nie tylko zapis trzech miesięcy z życia pisarza, lecz także – a może przede wszystkim – próba literackiego autoportretu w czasach, które nie sprzyjały indywidualizmowi.

Od pierwszych stron czytelnik zanurza się w atmosferze lat 50., z jej wszechobecną szarzyzną, reglamentowaną wolnością i absurdami systemu. Tyrmand z właściwą sobie ironią i niepokornością opisuje codzienność intelektualisty w PRL-u – nie jako bojownika czy opozycjonisty, ale raczej jako outsidera, który nie chce się podporządkować, choć nie zawsze wie, gdzie szukać alternatywy. To spojrzenie jest cenne: ukazuje mechanizmy społecznej adaptacji, nie zawsze heroiczną walkę, lecz często balansowanie między konformizmem a bezkompromisowością.

Tym, co wyróżnia dziennik, jest bezkompromisowy język i ostre pióro autora. Tyrmand nie oszczędza nikogo – ani siebie, ani innych. W swoich ocenach środowiska literackiego bywa sarkastyczny, ironiczny, momentami wręcz bezwzględny. Portretuje znane postaci życia kulturalnego tamtego okresu, demaskując ich słabości, koniunkturalizm i oportunizm. Jego opisy bywają celne i przenikliwe, ale też pełne osobistego resentymentu. Czasem odnosi się wrażenie, że dla Tyrmanda każdy inny twórca to potencjalny rywal, którego należy zdeprecjonować.

Kontrowersyjne są natomiast fragmenty dotyczące relacji z kobietami, zwłaszcza z młodziutką uczennicą Bogną. Tyrmand przyjmuje wobec niej protekcjonalną postawę, momentami wręcz wychowawczą, co dziś budzi uzasadniony dyskomfort. Trudno przejść obojętnie wobec takiej postawy – nawet uwzględniając kontekst epoki. Te partie dziennika odsłaniają narcystyczną stronę autora, którego autoanaliza i autoironizowanie często okazują się grą pozorów, rodzajem autokreacji, bardziej niż rzeczywistym wglądem w siebie.

Mimo to nie sposób nie docenić wartości dokumentalnej tej książki. Tyrmand z ogromną przenikliwością opisuje absurdy codziennego życia, np. trudności w zdobyciu jedzenia, groteskową biurokrację czy polityczną nowomowę obecnych w prasie i radiu propagandzistów. To dzięki takim szczegółom „Dziennik 1954” staje się świadectwem czasu, w którym ideały zostały zastąpione przez hasła, a rzeczywistość przez fasadową iluzję.

Literacko, dziennik urzeka stylem – swobodnym, barwnym, pełnym błyskotliwych dygresji. Tyrmand potrafi pisać o wszystkim z erudycją, a jego narracja często przypomina wewnętrzny monolog intelektualisty z obsesją na punkcie formy i oryginalności. Choć momentami bywa to męczące, trudno odmówić temu stylowi charakteru i osobowości. To nie jest dziennik naiwnego obserwatora – to dziennik świadka i komentatora, który chce nie tylko notować, ale również oceniać.

Nie bez znaczenia jest też wątek estetyczny. Tyrmand, jako zwolennik amerykańskiego stylu życia, jazzman i elegant, nie ukrywa swojej pogardy dla „estetyki komunizmu” – szarości, brzydoty, siermiężności. Te obserwacje, choć pozornie powierzchowne, mówią wiele o głębszym konflikcie między jednostką a systemem. Dla autora, życie w PRL-u to nie tylko kwestia polityki, ale też estetyki i gustu – a może nawet przede wszystkim tego ostatniego.

„Dziennik 1954” to książka, która nie próbuje się podobać – jest szczera, czasem brutalna, często kontrowersyjna. Nie daje łatwych odpowiedzi ani przyjemnej narracji. Ale właśnie dlatego warto ją przeczytać. Bo jest nie tylko portretem epoki, lecz także portretem człowieka z krwi i kości – pełnego sprzeczności, czasem trudnego do polubienia, ale zawsze intrygującego. Dla każdego, kto interesuje się historią PRL-u, kondycją artysty w systemie totalitarnym i mechanizmami autokreacji – to pozycja obowiązkowa.



Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Wydawnictwo MG

biografia, autobiografia, pamiętnik

Liczba stron: 370

ISBN: 9788377796917


 

Niewidzialna - Sabina Obwiosło-Budzyń

Niewidzialna - Sabina Obwiosło-Budzyń

 

Kto cię dostrzeże, kiedy zaczniesz… znikać?

Choroby najbliższych są niełatwym doświadczeniem. Lekarze, szpitale, farmakoterapia – w XXI wieku gama środków mających pomóc w walce z cierpieniem jest szeroka i powszechnie dostępna. A jednak… nie wszystko da się wyleczyć.

„Niewidzialna” to przejmująca opowieść o miłości, poświęceniu oraz trudnych wyborach, przed którymi staje córka mierząca się z nieuchronnym postępem choroby Alzheimera u swojej matki. Historia rozciąga się od bolesnej diagnozy aż po decyzję o umieszczeniu rodzica w domu opieki. Autorka, czerpiąc z osobistych doświadczeń, odkrywa przed czytelnikami intymne oraz poruszające momenty związane z zajmowaniem się bliską osobą i zabiera ich w trudną podróż w poszukiwaniu zrozumienia, wsparcia oraz akceptacji.

Jak zbudować więź z kimś, kto znika? I co musi się stać, by można było wybaczyć innym błędy przeszłości? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w tej książce.



„Niewidzialna” Sabiny Obwiosło-Budzyń to jedna z tych książek, które trudno jednoznacznie sklasyfikować. Choć formalnie wpisuje się w nurt biografii i pamiętników, emocjonalna intensywność oraz literacki kunszt czynią z niej opowieść bardziej uniwersalną – o miłości, stracie, odpowiedzialności i niedopowiedzianym żalu. Autorka, czerpiąc z własnych doświadczeń, pisze o chorobie matki i procesie powolnego żegnania się z osobą, która fizycznie wciąż żyje, ale stopniowo zanika jako jednostka.

To historia bardzo osobista, a jednocześnie boleśnie znajoma dla wielu. Alzheimer, o którym mowa, przedstawiony jest tu nie tylko jako diagnoza medyczna, ale jako niszcząca siła w relacjach rodzinnych, uczuciowych, psychicznych. Widzimy, jak z chorobą walczy nie tylko pacjentka, ale przede wszystkim jej córka – rozdarta między współczuciem, obowiązkiem, złością i poczuciem winy. Obwiosło-Budzyń nie unika trudnych emocji. Wręcz przeciwnie – eksponuje je bez filtra, nie starając się wybielić swojej postawy czy uczynić z siebie bohaterki.

Książka składa się z naprzemiennych rozdziałów – „Teraz” i wspomnień z przeszłości, które tworzą wielowymiarowy obraz relacji matki i córki. To nie była łatwa więź. Autorka przyznaje się do chłodnego stosunku, do braku bliskości w dzieciństwie, do miłości, która nie do końca miała gdzie się zakorzenić. Właśnie ten kontekst czyni historię jeszcze bardziej poruszającą – bo miłość do chorej matki nie wynika z sentymentu, ale z wyboru. Z decyzji, by nie powielać schematów. By jednak spróbować być lepszą.

Szczególne wrażenie robią fragmenty, w których opisane są chwile codzienne – małe, pozornie błahe sceny, które dla opiekunów osób chorych są sednem dnia. Próby rozmowy, które kończą się milczeniem. Wspólne posiłki, które zamieniają się w zmaganie z niechęcią lub agresją. Telefon z ośrodka, który wywołuje panikę. Wszystko to tworzy krajobraz życia w cieniu choroby – życia, które trzeba kontynuować, mimo że ono nigdy już nie będzie takie samo.

Autorka nie unika także tematów tabu. Pisze o wyczerpaniu psychicznym, o zaniedbywaniu własnych potrzeb, o milczącej zazdrości wobec tych, którzy nie muszą się mierzyć z taką odpowiedzialnością. Pisze o gniewie – na chorobę, na matkę, na samą siebie. Pisze o pustce, która pozostaje po tym, gdy znikają wszystkie role – i zostaje tylko kobieta, która musiała zrezygnować z siebie na rzecz opieki.

Mimo ciężaru emocjonalnego, „Niewidzialna” nie jest książką przytłaczającą. Przeciwnie – jest pełna światła. Bo w tej walce o godność i akceptację, jest też miejsce na zrozumienie, a nawet pojednanie. Nie ze wszystkimi, nie ze wszystkim, ale choćby z samą sobą. Autorka pozwala sobie na słabość, ale nie traci siły. Jej historia to hołd dla wszystkich opiekunów, których nikt nie widzi – ale bez których codzienność tysięcy chorych byłaby nie do udźwignięcia.

Sabina Obwiosło-Budzyń pisze językiem prostym, ale bardzo wyrazistym. Jej narracja nie sili się na literackie ozdobniki – to nie styl, ale szczerość sprawia, że każde zdanie trafia głęboko. Czytając „Niewidzialną”, trudno nie przystanąć, nie zastanowić się nad własnymi relacjami z bliskimi, nad tym, co być może sami przegapiliśmy, nie chcieliśmy widzieć, co spychaliśmy w cień.

To książka, która zostaje z czytelnikiem długo po odłożeniu. I choć nie daje łatwych odpowiedzi, to być może przynosi coś więcej – poczucie zrozumienia. Dla siebie, dla innych, dla tych, którzy znikają i dla tych, którzy mimo wszystko zostają.

 

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 8/10

 

Wydawnictwo: Novae Res

biografia, autobiografia, pamiętnik

Data wydania: 2025-05-15

Liczba stron: 174

ISBN: 9788383737997


 

Kim był ten człowiek? - Wiesława Wielowska-Duda

Kim był ten człowiek? - Wiesława Wielowska-Duda

 

Czy wydarzenia po latach pozwolą rozwikłać zagadki z przeszłości?

Zuzanna, spisując swoje wspomnienia, wraca myślami do niezwykłej znajomości z Adamem sprzed czterdziestu lat. Choć relacja była krótka, odcisnęła się w jej pamięci. Z perspektywy czasu, kobieta zaczyna rozumieć, że to, co kiedyś wydawało się oczywiste – zachowanie mężczyzny, jego gesty i słowa – mogło skrywać zupełnie inne znaczenie. Uświadamia sobie, jak naprawdę mogło być i kim wtedy był ten człowiek.

Gdy po wielu latach Zuza nieoczekiwanie dostrzega w galerii handlowej osobę do złudzenia przypominającą Adama, budzi się w niej potrzeba poznania prawdy. Poszukiwania prowadzą ją do zaskakujących wniosków – dotyczących zarówno dawnego znajomego, jak i jej samej.

Kim był mężczyzna, którego poznała w młodości? Dlaczego zainteresował się właśnie nią? I czy rozwikłanie tych tajemnic pozwoli Zuzie zamknąć ten niepokojący rozdział życia, czy może… otworzy dla niej nowy?

 

 


„Kim był ten człowiek?” autorstwa Wiesławy Wielowskiej-Dudy to powieść, która porusza subtelne, ale zarazem głęboko osadzone w ludzkim doświadczeniu tematy: pamięć, tęsknotę, przemijanie i niedopowiedziane emocje. Autorka proponuje czytelnikowi niezwykle intymną podróż w głąb przeszłości – nie tylko tej jednostkowej, osobistej, ale też tej, która rezonuje w szerszym kontekście międzyludzkich relacji i życiowych wyborów.

Zuzanna, główna bohaterka, to kobieta dojrzała, która po latach postanawia rozliczyć się z pewnym epizodem swojej młodości. Spotkanie z tajemniczym Adamem sprzed czterech dekad okazuje się dla niej nie tylko romantycznym wspomnieniem, ale też czymś w rodzaju niezamkniętego rozdziału, który po latach domaga się uwagi. Pojawienie się znajomej twarzy w zatłoczonej galerii handlowej staje się impulsem do rozpoczęcia śledztwa, które nie prowadzi do oczywistych odpowiedzi.

Największą siłą tej powieści jest jej warstwa emocjonalna – narracja prowadzona z perspektywy Zuzanny jest refleksyjna, nasycona nostalgią, ale też niepozbawiona ironii i dystansu do samej siebie. To nie jest książka o spektakularnej miłości, ale o uczuciu, które zostawiło ślad – może bardziej w wyobraźni niż w rzeczywistości, ale przez to jeszcze trudniejszy do zapomnienia.

Wiesława Wielowska-Duda bardzo zręcznie prowadzi czytelnika przez zawiłości wspomnień i emocji, unikając tanich chwytów czy ckliwego sentymentalizmu. Historia Adama i Zuzanny nie jest oczywista – to relacja pełna niedopowiedzeń, gestów, które po latach nabierają zupełnie nowego znaczenia. Autorka świetnie pokazuje, jak bardzo nasze postrzeganie drugiego człowieka może być zniekształcone przez uczucia i młodzieńczą naiwność.

Fabuła toczy się niespiesznie, co dla jednych może być zaletą – pozwala bowiem lepiej wczuć się w świat wewnętrzny bohaterki – a dla innych może stanowić wyzwanie. Nie ma tu zawrotnego tempa, dramatycznych zwrotów akcji ani jednoznacznych rozwiązań. To bardziej powieść psychologiczna niż romans sensu stricto. Napięcie budowane jest subtelnie, głównie poprzez emocjonalne napięcia i coraz głębsze zanurzenie w przeszłości.

Motyw powrotu do wspomnień i reinterpretowania dawnych wydarzeń został tu poprowadzony bardzo wiarygodnie. Czytelnik może odnieść wrażenie, że Zuzanna nie tylko odkrywa prawdę o Adamie, ale przede wszystkim o sobie. Jej dojrzewanie do zrozumienia własnych uczuć i decyzji sprzed lat to proces autentyczny, zniuansowany i przejmujący.

Na uwagę zasługuje również język – elegancki, nienachalny, pełen trafnych spostrzeżeń i melancholijnej mądrości. Wielowska-Duda nie sili się na efekciarstwo, a mimo to – a może właśnie dlatego – udaje się jej stworzyć klimat, który pozostaje w pamięci jeszcze długo po zakończeniu lektury.

„Kim był ten człowiek?” to książka dla tych, którzy cenią sobie literaturę obyczajową w najlepszym wydaniu: refleksyjną, głęboką, wywołującą emocje i zmuszającą do zadania sobie własnych pytań. Dla niektórych będzie to opowieść o niespełnionej miłości, dla innych – o próbie pogodzenia się z przeszłością. W obu przypadkach – warto przeczytać.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 5/10

 

Wydawnictwo: Novae Res

literatura obyczajowa, romans

Data wydania: 2025-04-30

Liczba stron: 502

ISBN: 9788383737331



Plansza - A.E. Szumska

Plansza - A.E. Szumska

 

Nie ma groźniejszego przeciwnika niż ten, który pała żądzą zemsty

 Sara Radaj, mistrzyni świata w szermierce, znika bez śladu. Ostatni raz widziano ją na stacji warszawskiego metra. Kilka dni później w różnych częściach miasta zaczynają pojawiać się ciała kobiet. Ich twarze są zmasakrowane, brzuchy rozcięte, a ktoś zostawia na nich symbol – planszę do walki szermierczej.

 To nie przypadek. To wiadomość.

 Komisarz Kinga Evans wraz z dwiema przyjaciółkami Sary – Mają i Alicją – zagłębia się w sprawę, która szybko przybiera brutalny obrót. Tropy prowadzą do świata nielegalnych wyścigów, długów, jakich nie da się spłacić, i ludzi, którzy nie zapominają krzywd.

 Wszystko wskazuje na to, że Sara uwikłała się w coś, z czego nie da się tak łatwo uciec. Może jeszcze ma na to szansę... o ile wciąż żyje.



„Plansza” A.E. Szumskiej to rasowy thriller z wyrazistym śledztwem, zagadką zniknięcia i brutalnymi morderstwami, który pokazuje, że polska literatura sensacyjna ma się bardzo dobrze. Książka przyciąga już samym pomysłem – zaginiona mistrzyni świata w szermierce, ciała kobiet z rozciętymi brzuchami i tajemniczym symbolem planszy… Brzmi jak fabuła, którą moglibyśmy zobaczyć w wysokobudżetowym serialu kryminalnym. A jednak to wszystko dzieje się w Warszawie.

Główna bohaterka, komisarz Kinga Evans, wkracza do akcji w momencie, gdy sprawa przybiera niepokojący obrót. Towarzyszą jej dwie przyjaciółki zaginionej – Maja i Alicja – które postanawiają same poszukać odpowiedzi. Dzięki temu śledzimy historię z kilku perspektyw, co z jednej strony pozwala lepiej poznać emocje i motywacje bohaterów, a z drugiej – chwilami powoduje pewne spowolnienie i lekkie powtórzenia fabularne.

Jednym z mocniejszych punktów „Planszy” jest sposób, w jaki Szumska oddaje klimat Warszawy. Miasto nie jest tu tylko tłem – ono żyje, pulsuje i współtworzy atmosferę zagrożenia. Podziemia metra, zrujnowane hale przemysłowe i ciche, opustoszałe ulice – to miejsca, które autorka opisuje z dużą precyzją, budując napięcie i grozę krok po kroku.

Wątek sportowy, z pozoru nieoczywisty w kryminale, okazuje się bardzo trafionym zabiegiem. Szermierka jako motyw przewodni jest nie tylko symboliczna, ale i konkretna: precyzja, walka, zasady – wszystko to znajduje swoje odbicie w działaniach zarówno ofiar, jak i sprawcy. Symbol planszy do walki, zostawiany na ciałach, to element, który nadaje całości charakterystycznego i niepokojącego rytmu.

Postać Sary Radaj, choć fizycznie nieobecna przez większą część książki, jest osią całej historii. Jej przeszłość, wybory, relacje – wszystko to stopniowo odsłania się przed czytelnikiem i buduje fascynujący obraz kobiety, która być może wiedziała więcej, niż mówiła innym. Autorka umiejętnie dawkuje informacje, utrzymując napięcie niemal do ostatniej strony.

Na osobną uwagę zasługuje wątek Makarego – brata jednej z bohaterek, który prowadzi podwójne życie w świecie nielegalnych wyścigów i szemranych interesów. Jego postać dodaje książce dynamiki i rozszerza kontekst społeczny, w którym osadzona jest historia. Wprowadzenie tego świata pokazuje, że za zbrodnią może stać nie tylko osobista zemsta, ale także siatka zależności i przemocy, z której nie da się łatwo wyplątać.

Narracja, choć miejscami wymaga cierpliwości – zwłaszcza przy bardziej introspektywnych fragmentach – generalnie trzyma poziom. Szumska nie epatuje brutalnością, choć nie boi się jej pokazać tam, gdzie to konieczne. Opisy zbrodni są surowe, ale nie przesadzone – dokładnie takie, jakich można się spodziewać w realiach pracy policyjnej.

Podsumowując: „Plansza” to dopracowany, klimatyczny kryminał z kobiecą siłą w roli głównej. To nie tylko opowieść o śledztwie, ale też o lojalności, winie, stracie i próbie zrozumienia tych, których – być może – wcale tak dobrze nie znaliśmy. To powieść, która intryguje, drażni, ale przede wszystkim – zostaje w głowie. Jeśli powstanie kontynuacja z Kingą Evans w roli głównej, sięgnę po nią bez wahania.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

 

Wydawnictwo: Novae Res

kryminał, sensacja, thriller

Data wydania: 2025-04-29

Liczba stron: 292

ISBN: 9788383737416


 

"Duch opata, czyli pokusa Maurice'a Treherne'a" Louisa May Alcott – recenzja przedpremierowa

"Duch opata, czyli pokusa Maurice'a Treherne'a" Louisa May Alcott – recenzja przedpremierowa

Duch opata, czyli pokusa Maurice'a Treherne'a Louisy May Alcott to kolejna powieść tej autorki wydana w pięknej ilustrowanej wersji przez Wydawnictwo MG. Tym razem jest to książka bardzo krótka, można ją określić jako takie dłuższe opowiadanie, bowiem liczy sobie zaledwie 145 stron. Autorce udało się jednak w tak skondensowanej historii zawrzeć naprawdę wartką akcję, a dodatkowo zbudować ciekawą atmosferę. 



Książka przenosi nas do posiadłości należącej do arystokratycznej rodziny Treherne, gdzie w czasie przedświątecznym zbiera się cała plejada interesujących postaci. Głównym bohaterem jest tytułowy Maurice, mężczyzna poruszający się na wózku w skutek wypadku sprzed lat, a obok niego pojawiają się inni członkowie rodziny, jak jego ciotka i kuzyni: sir Jasper i Octavia, a także zaproszeni goście: generał i pani Snowdon, Frank Annon i major Royston oraz Rose i Blanche Talbot. W czasie świątecznych spotkań towarzystwo niepokoją intrygi, tajemnice z przeszłości i… duch opata!

Tym razem autorka pokusiła się o stworzenie opowieści w nieco gotyckich klimatach, pełnej tajemnic, sekretów i niedopowiedzeń, rozgrywającej się w nawiedzonym zamku, z bohaterami, którzy są niekoniecznie godni naśladowania i jednoznaczni moralnie. Oczywiście pani Alcott nie zapomina w tej książce też o pouczaniu czytelnika, ale z uwagi na małą objętość tej historii, nie wybrzmiewa ono aż tak wyraźnie, jak w innych powieściach, które wyszły spod jej pióra. Wszystko skupia się tu raczej na honorze i lojalności, na postępowaniu zgodnie z sumieniem oraz oczywiście na wątkach miłosnych. 

Tak naprawdę tę książkę można przeczytać w jeden wieczór i to jest jednocześnie jej wada i zaleta. Ta jej mała objętość nie do końca mnie usatysfakcjonowała, bo zabrakło mi trochę rozbudowania historii, chciałabym też nieco lepiej poznać bohaterów, ich charaktery i motywacje. Z drugiej jednak strony ta opowieść była dla mnie taką szybką odskocznią w świat angielskiej arystokracji, pełen gierek i sekretów, zaskakujący i porywający, zapewniła mi po prostu trochę rozrywki, bez poświęcania wielu godzin na lekturę.  

Sięgając po tę powieść, nie byłam pewna, czy to jest dobry czas na jej przeczytanie, w końcu wydarzenia rozgrywają się tu w okresie zimowym, w okolicach Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku, a teraz jest środek lata. Ale właściwie ten szczególny czas akcji nie jest aż tak istotny dla całej historii, nie jest też jakoś wyjątkowo opisany, więc nie wpłynął na mój odbiór całości. Ważniejszy jest tu nastrój, jaki udało się zbudować autorce, z odrobiną grozy w postaci tytułowego ducha opata, z tajemnicami i knowaniami, z romansami i zdradami, czy ze szczyptą dramatu. Nie jest to książka bez wad, trochę brakuje w niej głębi, zarówno w samej historii, jak i w charakterach postaci, ale całość czyta się dobrze, szybko i z zainteresowaniem. Polecam, na każdą porę roku ;).

Tytuł: Duch opata, czyli pokusa Maurice'a Treherne'a
Autor: Louisa May Alcott
Tłumaczenie: Dorota Tukaj
Data wydania: 2025-07-16
Wydawca: Wydawnictwo MG
Liczba stron: 160
ISBN: 978-83-8241-314-4

Autorka recenzji: Aga K.

Dr Julie Smith - Otwórz gdy...

Dr Julie Smith - Otwórz gdy...


Sztuką budowania dobrej samodyscypliny jest rozpoczynanie małych rzeczy od jeszcze mniejszych kroków. Chcesz biegać w maratonach? W dowolnym momencie dnia ubierz spodnie do biegania. Chcesz malować wspaniałe obrazy? Weź kartkę, ołówek i narysuj kreskę. Czujesz, że do niczego się nie nadajesz, a czarne łapska depresji ściskają cię coraz mocniej? Prawdopodobnie powinieneś/powinnaś czym prędzej umówić się na wizytę do dobrego specjalisty, ale biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce skorzystanie z jego usług „czym prędzej” to potężny oksymoron, zacznij od małego kroczka, po prostu „otwórz gdy…”

Psycholożka kliniczna, psychoterapeutka, ekspertka od zdrowia psychicznego i autorka bestsellerów, w tym: „Dlaczego nikt mi tego wcześniej nie powiedział?” przychodzi niczym plaster na skaleczenie, niczym gips na złamanie, niczym sen na zmęczenie. Jej „Otwórz gdy…” to fantastyczny poradnik oraz, jak oznajmia nam okładka: towarzysz na życiowe zwroty akcji.

Nigdy nie byłem zwolennikiem tego typu pozycji. Miałem przekonanie, że ci wszyscy superbohaterowie od zdrowia psychicznego, himeni od fizycznej tężyzny i pseudorzeźbiarze ludzkiego całokształtu, którzy posprzedawali swoje publikacje z upakowanymi tam oczywistymi oczywistościami w liczbie egzemplarzy większej niż populacja całej kuli ziemskiej są po prostu łasymi na kasę chytrymi lisami. Wszak nie kłamią przecież krzycząc do nas ze swoich książek: jeśli chcesz być zdrowy, jedz warzywa! Jeśli chcesz mieć dłuższy dzień, wstawaj wcześniej! Prawda? Dr Julie Smith nie różni się od nich w myśl oklepanych prawideł, ale… czytając jej listy do mnie w wydanej przez wydawnictwo Albatros, „Otwórz, gdy…” uświadomiłem sobie, że mimo tego, że przecież ja to wszystko wiem to i tak pewnych rzeczy nie zmieniam, trzymając się schematu, nie tworząc nowych nawyków. Dr Julie skłania mnie ku temu, aby właśnie zmieniać.

Każdy rozdział na wagę złota rozpoczyna cytat bardziej lub mniej znanej postaci, adekwatny do późniejszej treści. Następnie autorka kieruje do nas list, w którym subtelnie wyjaśnia dany temat, tworząc podłoże pod dalsze rozwinięcie. Nie jest to absolutnie nachalne. Dr Smith nie wchodzi z buciorami do naszego wnętrza, trąbiąc głośno: hej! Wiem, co czujesz! Teraz masz zrobić tak, żebyś nie czuł! Płać mi za poradę! Zamiast tego dostajemy przykłady, do których sami możemy się dopasować, jeżeli dany problem nas dotyczy, a wyposażeni przez samą autorkę w praktyczne narzędzia, czujemy się pewniej uświadamiając sobie, że całkiem sporo rzeczy nie wygląda tak groźnie patrząc z innej perspektywy. Idąc za słowami Carla Junga, „tam, gdzie jest twój strach, tam jest twoje zadanie”, które to słowa pojawiają się również w tym poradniku, odkryłem prawdziwe przesłanie autorki. To paradoks, ponieważ ona sama nie rozwiązuje za mnie problemu, nie podsuwa mi gotowych rozwiązań, ale pobudza mój umysł do przyjrzenia się danej sprawie w taki sposób, że, (o ironio!) rozwiązuje to większość problemów. Mimo tego, że nie zawsze mamy wpływ na to, żeby danej sytuacji uniknąć, to zawsze mamy wpływ na nasze jej postrzeganie. A to potęga sama w sobie.

Tej pozycji nie da się przeczytać od dechy do dechy i odłożyć na półkę. Tak mogą zrobić jedynie ci, których wszystkie problemy opisane w poradniku szerokim łukiem omijają. Zakładając nawet, że w ogóle istnieją tacy szczęściarze, po co mieliby w ogóle chwytać za tego typu poradnik? „Otwórz gdy” faktycznie skłania do otwierania za każdym razem gdy…

- trudno wytrzymać z innymi – kiedy porównujemy się do innych, a chcemy ćwiczyć asertywność i móc odnaleźć się w towarzystwie

- trudno wytrzymać ze sobą samym – kiedy jesteśmy dla siebie zbyt surowi, osądzamy się bez potrzeby, nie umiemy odnaleźć się w pędzącym świecie, mamy problemy z decyzyjnością

- trudno wytrzymać z własnymi uczuciami – kiedy zmagamy się z lękami, depresją, gdy czujemy się jak oszust, a wszystko wydaje się bezcelowe.

Traktując tę pozycję jako faktyczny poradnik i podręcznik, do którego mamy dostęp w każdej chwili, nie da się nie zapamiętać przekazywanej przez autorkę wiedzy, ale wiecie co? Nawet jeżeli nam to umknie, autorka powtórzy nam to w podsumowaniu każdego rozdziału. Gdyby i to okazało się niewystarczające, na końcu poradnika znajdziemy wyjęte z całej książki praktyczne porady takie, jak ćwiczenia oddechowe i ucieczki myślowe. Nie pozostaje zatem nic innego jak zabierać tego towarzysza, a raczej towarzyszkę w każdą podróż, gdziekolwiek jesteśmy i zaglądanie do niej tak często, jak tylko potrzebujemy. Być może po wielu miesiącach, a może i latach okaże się, że specjalista, do którego zapisaliśmy się kilka miesięcy bądź lat wstecz nie jest nam już potrzebny?

Pozwólcie, że podsumuję wszystko słowami Marka Aureliusza, który otwiera niejako całą tę pozycję:

„Dąż więc do końca, a odrzuciwszy próżne nadzieje, przyjdź sam sobie z pomocą, dopóki można, jeżeli cię los własny obchodzi”

Ode mnie 10/10

P.S. Dr Julie Smith prowadzi równie sympatyczny i odkrywczy kanał na YouTube. Warto odwiedzić, gdyby nie wszystkim (nad czym ubolewam) w XXI wieku było po drodze ze słowem pisanym.


AUTOR: Julie Smith

TYTUŁ: Otwórz gdy...

GATUNEK: Poradnik

DATA WYDANIA: 04.06.2025r

LICZBA STRON: 384

WYDAWNICTWO: Albatros

ISBN: 9788383616377

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟 (10/10)

PoważnieNiepoważny

"Under your spell" Laura Wood

"Under your spell" Laura Wood

Od czasu do czasu lubię przeczytać lekki romans, który zapewni mi odrobinę uśmiechu i może nieco przewidywalną historię. Z taką myślą sięgnęłam po Under your spell Laury Wood, niedawną premierę od Wydawnictwa Albatros i się nie zawiodłam. Zapraszam na kilka słów o tej sympatycznej książce.



Wydawać by się mogło, że życie Clemmie Monroe, głównej bohaterki Under your spell, to katastrofa – właśnie rozstała się chłopakiem, który, jak się okazało, ją zdradzał, a na dodatek wkrótce straci pracę i mieszkanie. Na pomoc przychodzą jej jednak jej siostry, które wpadają na pomysł, żeby odprawić szczególny rytuał magiczny z czasów nastoletnich – zaklęcie na rozstanie – który okazuje się początkiem niesamowitej przygody. Clemmie spotyka przystojniaka, z którym zalicza przygodę na jedną noc, a na dodatek dostaje pracę, która dla wielu byłaby spełnieniem marzeń: ma na sześć tygodni zamieszkać na odludziu ze słynnym gwiazdorem, rockmenem Theo Eliottem i pilnować, żeby w końcu przygotował materiał na nową płytę. Co może pójść nie tak?

Zapewne już po opisie możecie się domyślić, dokąd zmierza ta historia i… się nie pomylicie, choć autorka zadbała, żeby po drodze do wielkiego finału pojawiło się trochę humoru, cała masa uroku i szczypta magii (w końcu tytuł zobowiązuje!) i kilka drobnych zaskoczeń, ale też postanowiła wpleść w tle nieco poważniejsze tematy, jak brak prywatności, z powodu którego cierpią znane osoby, czy lęki, które mogą sparaliżować całe życie. Mimo przewidywalności, całą tę powieść czyta się z uśmiechem, choć czasem zaprawionym współczuciem dla trudności dotykających bohaterów, a towarzysząca tej historii muzyka tylko dodaje jej specyficznego uroku.

Zarówno Clemmie, jak i Theo, to postacie typowe dla powieści obyczajowych i romansowych. Ona jest nieogarnięta i nieco głupiutka, a przy tym pełna lęku przed zmianami i mająca trudne relacje z ojcem. On to gwiazdor, który ma problem z napisaniem piosenek na nową płytę, czuje się też przytłoczony negatywnymi skutkami popularności. Autorka wyjątkowo zręcznie i życiowo zbudowała chemię między tymi bohaterami, umożliwiając im, nie tylko poznanie się w czasie tego wspólnego pobytu w odludnym miejscu, ale też odkrycie samych siebie.

Głównym bohaterom towarzyszy kilka postaci pobocznych, wśród których na pierwszy plan wychodzą Serena i Lil, siostry Clemmie. Całą trójkę łączy szczególna więź, bowiem już okoliczności ich narodzin były nietypowe, a to, w jakim środowisku się wychowały spowodowało, że są właściwie nierozłączne. Podoba mi się sposób, w jaki autorka opisała tę siostrzaną relację, w której widać miłość, ale i przyjaźń między całą trójką, to, jak się wspierają i sobie pomagają, nawet jeśli są tak różne i nie zawsze się zgadzają. 

Under your spell to lektura idealna na lato – lekka, bezpretensjonalna, pełna uroku i specyficznego humoru, dynamiczna, a nawet, choć w większości dość przewidywalna, to serwująca czytelnikowi też kilka zaskoczeń. To powieść, która wciąga i wzbudza emocje, przez co naprawdę trudno się od niej oderwać i to tak, że mimo jej sporej objętości, udało mi się przeczytać ją w dwa dni. Ta powieść to świetny materiał na sympatyczną komedię romantyczną, w której znaczącą rolę gra muzyka. Polecam, na urlop, wakacje, czy długie letnie wieczory! 

Tytuł: Under your spell
Autor: Laura Wood
Tłumaczenie: Małgorzata Stefaniuk
Data wydania: 2025-06-04
Wydawca: Wydawnictwo Albatros
Liczba stron: 447
ISBN: 978-83-8361-524-0

Autorka recenzji: Aga K.