Monika Wiśniewska "Nadchodzi susza"

Monika Wiśniewska "Nadchodzi susza"

Nie da się ukryć, że zmiany klimatyczne powinny dać nam do myślenia. To temat bardzo ważny, a często zaniedbywany. Nie jest też zbyt popularny w literaturze - tematykę tę postanowiła wziąć na warsztat Monika Wiśniewska i przedstawić w nieco bardziej fantastycznej formie. 

Początek lat 30. XXI w. Nadeszła susza. Najgorsze przewidywania naukowców spełniły się, a nasz świat zmienił się bezpowrotnie. Ziemia nie obradza, czarnoziem występuje już tylko w dawnych podręcznikach, a ludzie głodują. To właśnie w takim w gruncie rzeczy postapokaliptycznym świecie spotykamy Henryka - dziennikarza, który postanawia przyjrzeć się pewnemu dziwnemu kraterowi...

Dosyć ciężko było mi wyobrazić sobie wykreowany przez autorkę świat. Z jednej strony chyba przez to, że od czasu akcji dzieli nas zaledwie kilka lat i trochę trudno uwierzyć mi w tak gwałtowną zmianę klimatu. Wiem, że te zmiany występują, ale czy są one tak duże, żeby już za niecałe dziesięć lat spowodować wielki głód? 

Kolejnym powodem, dla którego dosyć trudno było mi wczuć się w klimat postapo, była postać Henryka, naszego głównego bohatera. Jak sam przyznaje, ma on olbrzymie oszczędności i stać go właściwie na wszystko, nie musi sobie niczego odmawiać. Narrator wprost podaje, że ludzie codziennie umierają z głodu, a dla bochenka chleba są w stanie popełnić straszliwe zbrodnie - miasto zaś oszczędza na prądzie i gasi latarnie. Tymczasem nasz bohater chodzi do drogich restauracji, ogląda mecze w telewizji (więc stać go na prąd i to też dla rozrywki, a nie tylko światło czy urządzenia kuchenne), ma nawet dużego psa, co jest już ewenementem, bo ludzie nie są w stanie wyżywić siebie i swoich rodzin, a co dopiero utrzymywać zwierzęta domowe. Henryk prowadzi takie życie, jakie prowadzimy my, i wielki głód nie dotyczy go bezpośrednio. Przy tym mam wrażenie, że Henryk z potępieniem patrzył na ludzi, którzy przykładowo kradli jedzenie, żeby nie umrzeć z głodu, a sam uważał siebie za jedynego sprawiedliwego. A bardzo łatwo jest potępiać innych, kiedy stoi się na uprzywilejowanej pozycji.

Henryk jest postacią, którą w gruncie rzeczy trudno polubić. Można tu wspomnieć jeszcze np. o tym, że flirtuje z nastolatką, a na jej rówieśnika płci męskiej patrzy jak na małego chłopca i nawet nazywa go jak dziecko, Antosiem. Mam jednak przeczucie, że taki był właśnie zamysł autorki - dać nam postać niewygodną, która z jednej strony jest jednak trochę zadufana w sobie, a z drugiej ma jakąś misję i stara się ją realizować. Choć Henryk może budzić w nas niesmak, to ma również cechy, które wzbudzają szacunek - pomaga w potrzebie, a przede wszystkim wykazuje się wielką lojalnością.

Odnośnie natomiast wątku fantastycznego, ujawnia się on po odkryciu tajemniczego krateru. Pojawia się pewna postać, która nie do końca przejawia ludzkie cechy, a która niesie ze sobą nadzieję na lepszą przyszłość. Jeśli jesteście ciekawi, czy pojawiają się tutaj wątki mitologii słowiańskiej (w końcu postać na okładce to dziewczyna w zwiewnej sukni i z wiankiem na głowie), to od razu uprzedzę, że nie. Ważny jest natomiast wątek religijny, co było dla mnie sporym zaskoczeniem. Nie do końca podobało mi się ukazanie postaci będących wierzącymi protagonistami - są to bowiem postaci, które są bardzo zamknięte na świat (wiem, że jedna z nich była w szkole wyśmiewana, ale czy to znaczy, że naprawdę jedyną osobą, która ją lubi, jest babcia, i tylko z nią spędza czas?). Mam wrażenie, że osoba wierząca może być w pozytywny sposób ukazana jako aktywna część społeczności, a nie jako ktoś, kto stroni od ludzi i czyj wolny czas wypełnia jedynie modlitwa.

Akcja powieści toczy się w spokojnym tempie. Nie ma tu zbyt wielu zwrotów akcji, a nasza tajemnicza postać także nie zaczyna od razu walczyć jak superbohater. Zbyt wiele miejsca zajmowało opisywanie wszystkich podstawowych czynności wykonywanych przez bohaterów, tak jak w tym fragmencie: "Otworzyłem drzwi do domu i zaciągnąłem chłopaka aż do salonu. Wróciłem z Łapą, zamknąłem drzwi, po czym przykryłem kumpla kocem". Zdecydowanie wystarczyłaby informacja, że Henryk przywiózł do domu kolegę i okrył go kocem. Pisanie o tym, że bohater otworzył drzwi, odszedł od nich, wrócił do nich razem z psem, a potem je zamknął, nie było potrzebne i dla czytelnika są to nużące, zbędne informacje. Kolejną rzeczą, na którą chciałabym zwrócić uwagę, jest szkodliwe utrzymywanie mitu, że aby zgłosić czyjeś zaginięcie, należy odczekać 24 godziny. Motyw konieczności odczekania 24 albo też 48 godzin jest niestety bardzo często powtarzany w popkulturze i robi to więcej złego, niż dobrego - im szybciej zgłosimy czyjeś zaginięcie, tym lepiej, i wcale nie trzeba odczekiwać jakiegoś specjalnego czasu. W chwili poszukiwań zaginionej osoby, zwłaszcza w początkowej fazie, każda minuta, a co dopiero godzina, ma znaczenie.

Pomysł na książkę był zdecydowanie nietuzinkowy. Przyznam szczerze, że nie czytałam jeszcze nigdy książki o takiej tematyce i z takim połączeniem wątków - od zmian klimatycznych przez obcego z kosmosu aż po tematykę religijną. Jeśli zatem interesuje Was taka tematyka, spróbujcie - a nuż powieść przypadnie Wam do gustu!


Tytuł: Nadchodzi susza
Autorka: Monika Wiśniewska
Data wydania: 2025
Wydawca: Wydawnictwo Novae Res
Liczba stron: 356
ISBN: 978-83-8373-662-4


Za możliwość lektury serdecznie dziękuję Wydawnictwu Novae Res.


Autorka recenzji: Zaczytana Słowianka

Gregory Maguire - Wicked

Gregory Maguire - Wicked

 


Myślę, że wśród dzieci lat 90. nie ma osób, które nie znałyby historii o Czarnoksiężniku z Krainy Oz i roztropnej Dorotce z Kansas, posiadaczce świecących bucików, która niechcący do tej krainy przywędrowała. Sama jako dziecko posiadałam wielkoformatową książkę opisującą losy Dorotki i z otwartą buzią oglądałam puszczany wówczas film z Judy Garland. Nic więc dziwnego, że właśnie ta grupa wiekowa najczęściej sięga po powieść autorstwa Gregory'ego Maguire, który opisał życie i historię złej czarownicy, z którą dziewczynka i jej przyjaciele musieli się zmierzyć, by osiągnąć swoje zamierzenia.

Główną bohaterką książki jest Elfaba, która od razu po narodzinach zaskakuje swoim wyglądem, przede wszystkim dlatego, że jest córką pastora i szlachetnej damy. Zieloniutka jak ogórek, z zębami ostrymi jak wykałaczki, już w pierwszych godzinach życia pozbawia palca jedną z piastunek, które pomogły jej przyjąć na świat. Jako że swoim wyglądem i zachowaniem przysparza niemało zmartwień, jej matka wyprowadza się wraz z nią do odludnej chaty i tam wiedzie samotne życie. Do czasu aż w ich progu zjawia się pewien jegomość, a Elfaba zyskuje młodszą siostrę.

Następnie poznajemy losy starszej Elfaby, mamy okazję obserwować proces jej edukacji, jej pierwsze znajomości, problemy. To właśnie w tym czasie poznaje Galindę i staje się jej przyjaciółką. To w tym czasie wraz ze zmiennymi nastrojami politycznymi w państwie, rodzą się jej poglądy nie tylko na politykę prowadzoną w krainie, lecz również na jej własne zachowanie. To wtedy zaczyna rodzić się "zła czarownica" znana z dziecięcej bajki.

Gregory Maguire stworzył pełnowymiarowy tętniący życiem świat, w którym znajduje się wiele krain, a Czarnoksiężnik z Krainy Oz nie jest personą uwielbianą przez wszystkich ich mieszkańców. Tworzy się ruch oporu, uciemiężone rody pragną walczyć o swój dobrobyt. W tym wszystkim jest Elfaba. Nie zgadza się z polityką prowadzoną przez Czarnoksiężnika i chociaż wszystkim wobec powtarza, że jest zła, to często jej czyny temu przeczą. 

Ludzie, którzy twierdzą, że są źli, zwykle nie są gorsi od reszty - westchnął Boq. - To ludzi, którzy twierdzą, że są dobrzy lub w jakimś sensie lepsi od innych, należy się wystrzegać.


Dziewczyna od początku wyrastała w świecie, gdzie uważana była za potwora, za owoc grzechu. Od zawsze czuła się gorsza, z tyłu głowy kiełkowała jej myśl, że jest tą złą i każdego starała się o tym przekonać. Jednak na jej drodze znalazło się sporo ludzi, którzy potrafili dostrzec jej wnętrze. Przede wszystkim znamienna jest jej przyjaźń z Galindą. Niestety trzeba przyznać, że autor niespecjalnie wniknął w opisywanie relacji. O ile po mistrzowsku wykreował świat i bohaterów, o tyle opisy relacji między nimi kuleją i to mocno. Dlatego też, momentami książka mocno mnie wymęczyła. Zabrakło mi w dużej mierze kreacji bohaterów, która potraktowana została dość powierzchownie, a miejscami odczuwałam wręcz przesyt opisami chociażby politycznymi. Za dużo nacisku postawione zostało na kreację świata (skądinąd genialną), a za mało na warstwę emocjonalną, przez co ucierpiała warstwa obyczajowa.

Wicked to rozbudowana powieść z gatunku fantasy, z dopracowanym światem i bohaterami zaczerpniętymi z dziecięcej baśni. Z pewnością plasuje się bardzo wysoko w rankingach retellingów. Mnie paru rzeczy zabrakło, momentami mnie ta książka zmęczyła i wynudziła, ale nie odmówię autorowi rozmachu w jej tworzeniu. Trzeba samemu przeczytać i przekonać się czy warto. 


AUTOR: Gregory Maguire

TYTUŁ: Wicked. Życie i czasy złej czarownicy z zachodu

GATUNEK: Fantastyka

DATA WYDANIA (filmowa okładka): 13.11.2024r

LICZBA STRON: 572

WYDAWNICTWO: Zysk i s-ka

ISBN: 9788383354187

Moja ocena: 6/10



Napisała i oceniła: Monika R. 




A.M. Engler - Pieśń Krwi i Powietrza TOM I: Proroctwo Dioriness

A.M. Engler - Pieśń Krwi i Powietrza TOM I: Proroctwo Dioriness

 


„Jak w tym kraju kiedykolwiek może być dobrze, skoro tocząca go zgnilizna jest najwyraźniej powodem do dumy?” 

Jesteśmy już po kilku debatach prezydenckich, a do wyborów zostało mniej niż miesiąc i choć może na to wyglądać, pytanie to nie dotyczy państwa polskiego, a Karteru – państwa żywiołów, które od lat zmaga się z plugastwami z Inserii, choć nie bardziej plugawymi od tych Karterem rządzących. Co siedem lat jako obrońców państwa powołuje się reprezentantów czterech żywiołów, tak i tym razem zgodnie z tradycją, na kartach powieści czytamy o powołaniu nieopierzonych, nieprzeszkolonych jeszcze dzieciaków. 

Ignisa, Alexandra Tristana Cartwrighta z frakcji ognia. 

Aquariuskę – Katherine Sineę Narione – władającą żywiołem wody. 

Elizabeth Jane Feliss, terratkę wybraną przez Ziemię. 

Wreszcie Ventusa, dzierżącego atrybut powietrza – Falena Williama Thomasa Gabriela Rossmary, który dostanie w powieści zdecydowanie więcej niż pięć minut. 

Niewytrenowane młodziaki rzucone na pastwę potworów celem obrony krainy? Coś tu mocno śmierdzi. I bynajmniej nie jest to tylko przykry zapach strachu tychże dzieciaków, ale również rozrywający nozdrza smród polityki.

Pieśń krwi i powietrza to fantastyczna sztampa. Znów dostajemy dualizm dobra i zła, mieszających się w odcienie szarości. Młodych wybrańców z niezwykłymi mocami, którzy dojrzewają do tego, że prawdziwa moc tak naprawdę od zawsze była w nich samych. Zarys historyczny z wielką bitwą w tle, której skutki odczuwalne są po dziś dzień. Swój język, a właściwie języki, którymi posługują się ludzie w tym uniwersum. No i oczywiście tytułowe proroctwo, które krok po kroku spełnia się na kartach powieści. Ale wiecie co? Taki rodzaj sztampy naprawdę chce się czytać. Bardzo mnie cieszy fakt, że pośród wszechobecnego chłamu w literaturze (i nie tylko) przychodzi taka A.M. Engler, która wiekiem dorównywać może reprezentantom tych czterech żywiołów i mówi: ja mam pomysł i pokażę wam jak powinno się tworzyć powieści dla młodego pokolenia, które w bonusie zachwycą także tych starszych wyjadaczy. Pisząc prawie 600 stron Pieśni pokazała, że odrobiła lekcje zamiast spisać je na kolanie minutę przed szkolnym dzwonkiem. Nie wiem jak długo powstawała ta pozycja, (udało mi się dotrzeć do informacji o pierwszych pisarskich próbach już 10 lat temu) ale świat przez nią stworzony niektórzy autorzy tworzyliby długie lata (i znam takie przypadki). Może nie jest wielki, ale na tyle ciekawy, że jestem głodny kolejnych tomów. Tytułowa Pieśń to jednak nie tylko fantastyczny świat, ale i wewnętrzne rozterki bohaterów. Cytując znanego wszystkim dyrektora Hogwartu: „Nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać między tym, co słuszne, a tym, co łatwe”, obrońców Karteru również nie omijają trudne wybory.

Przeczytałem w swoim życiu masę książek różnego gatunku, siłą rzeczy wyrobiłem sobie zdanie na temat tego, co poniżej ustawionej przez moich ulubionych autorów poprzeczki jestem w stanie tolerować. W związku z bardzo szybkim jej ustawieniem na dużej wysokości, naturalną koleją rzeczy jest nabyty surowy krytycyzm w stosunku do tych pozycji w literaturze, które do owej poprzeczki nie dosięgają, a co za tym idzie jeszcze mniej pozycji jest w stanie sprawić mi frajdę czytelniczą i wciągnąć. Autorce Pieśni udało się to. Zaciekawiła mnie do tego stopnia, że ze stu stron planowanych do czytania codziennie, powieść pochłonąłem w 2-3 dni.

Jeżeli warsztat pisarski autorki będzie nadal ćwiczony (a śmiem twierdzić, że szlifuje go ciut mniej niż połowę życia) to strach pomyśleć jakie działo wytoczy w kontynuacji (mam nadzieję, że nie jednej) Pieśni i w wielu innych tytułach, czego serdecznie jej życzę. Ja czekam na kolejny tom i liczę tylko na to, że będzie gruby, ponieważ o tym, że będzie epicki wiem już teraz. Polecam!

AUTOR: A.M. Engler

TYTUŁ: Pieśń Krwi i Powietrza

TOM: I: Proroctwo Dioriness

GATUNEK: Fantastyka

DATA WYDANIA: 14.11.2024r

LICZBA STRON: 584

WYDAWNICTWO: Novae Res

ISBN: 9788383733265

OCENA: 🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟🌟★★ (8/10)

PoważnieNiepoważny

Grzegorz Juszczak - Karcer

Grzegorz Juszczak - Karcer

 

Utworków osadzonych w postapokaliptycznym świecie wyszło więcej niż sporo. Czy to na małym ekranie w myśl np. The Walking Dead, czy na dużym, jak w przypadku World War Z, Jestem Legendą, tych mega immersyjnych jak chociażby kolejne odsłony gier Resident Evil, czy wreszcie w książkach, których reprezentantem niewątpliwie są nie tak dawno wydane Żywe Trupy od znanego wszystkim miłośnikom takich klimatów – Pana Romero. To uniwersum zdaje się nie tracić na popularności nawet 200 lat po jego narodzinach w powieści The Last Man autorstwa Mary Shelley i na przestrzeni tak dużego czasu przybierało już wszystkie możliwe formy. Epidemie, zarazy, mutacje, końce świata, atak UFO, wojny itp. Itd. Na kolejną odsłonę tego świata swoimi oczami skusił się także Grzegorz Juszczak w Karcerze.

Jesteśmy obserwatorami roku 2147, czyli około 120 lat wprzód od czasu obecnego. Świat bierze głęboki oddech po wojnie atomowej, która wyniszczyła większość populacji. Nie wiemy jak się sprawy mają na innych kontynentach. Autor na 350 stronach zawęża miejsce akcji do Stanów Zjednoczonych. Tytułowy karcer to miejsce, w którym niczym na enklawie próbują toczyć dalsze życie potomkowie tych, którym udało się uchronić przed promieniowaniem i anomaliami pogodowymi. To oczywiście nie jedyne powody do zmartwień, ponieważ na świeżą krew czyhają jeszcze ci, którym niestety się nie udało i zmutowali do postaci przerażających stworzeń, a także ci, którzy pragną władzy i wydaje im się, że ich racja jest „ichsza”  niż kogokolwiek innego. Wobec dającego się wyczuć w powietrzu buntu, codziennie większej redukcji zapasów i coraz to śmielej pozwalających sobie „menelsów”, załoga karceru zmuszona jest szukać alternatyw. Akcję zaczynamy od wysłania jednostki w teren na poszukiwanie zaginionych członków ekipy wywiadowczej.

Z przykrością muszę stwierdzić, że książkę czytało mi się dobrze do pierwszego dialogu, czyli jakieś kilka stron. Prymitywny język, który charakteryzuje chociażby nadmiar przekleństw, jakim posługują się tu swoją drogą drewniane postaci wskazuje na fakt, że wszyscy amerykanie wyginęli, a tytułowy karcer zasiedlili Polacy z blokowisk (Karen i Mati jako jedni z głównych bohaterów mówią sami za siebie. Szkoda, że nie było tu żadnego Seby, ale nie można mieć wszystkiego). Żarty o kupie i ruchaniu są tak samo śmieszne, jak chłop przebierający się za babę w kabarecie.

Kolejny szkopuł, który nie pozwala na traktowanie tej pozycji serio to nadużywanie przez autora określeń takich jak: wojacy, żołdacy oraz określników śmiechu, jak: hihihi, hahaha, buahaha. Tu ludzie zamiast wołać kogoś, sprowadzać kogoś, posyłają po kogoś. A gdy są zmęczeni po misji, nie idą spać tylko udają się na spoczynek. To wszystko kształtuje zdanie, że postaci, o których czytamy to nie córki i synowie dziadersów, ale potomkowie Piastów, którzy owy karcer budowali w roku pańskim 1300 – 1400. Jeżeli jesteśmy już w roku 2147 to zróbmy z tych odratowanych szczęśliwców postaci pasujące do aktualnych czasów, a nie kopie Jurandów ze Spychowa albo innych Piastów Kołodziejów.

Autor sztampowo stworzył zmutowane potwory, które nazwał menelsami i ok., tak chciał, tak ma, nic mi do tego. Jednakże o nich tak naprawdę przeczytamy tu nie za często, a szkoda. Wiemy, że gdzieś są, czasem czegoś pilnują, zachowują się jak typowe zombiaki, natomiast na bezpośrednią z nimi interakcję można liczyć może 2, 3 razy w powieści. Nie można winić autora za to, że dał mi ich kosztem całkiem sporo wewnętrznej polityki, zwłaszcza, że owi menelsi okazują się zaledwie wierzchołkiem problemu.

Abstrahując od luk fabularnych, nagłego uśmiercania postaci, których wątek mógłby być dalej pociągnięty, na uwagę zasługuje klimat, w jaki, muszę przyznać udało się autorowi wprowadzić mnie podczas wypadów tych „wojaków” na zlecone misje. Przynajmniej do momentu, w którym otworzyli usta. Klimat trafił całkowicie szlag w momencie, w którym okazało się po raz kolejny, że nie ma takiego problemu, którego nie dałoby się rozwiązać granatem. Na dobrą sprawę to nawet mury karceru nie były potrzebne kiedy byłaby nadwyżka materiałów wybuchowych.

Mimo, że książka kończy się pewnego rodzaju cliff hangerem, nie sięgnę po kontynuację i mówię to z pełną premedytacją i odpowiedzialnością lub jak kto woli, nawiązując do języka politycznego: nie mam co do tego absolutnie żadnych wątpliwości.

AUTOR: Grzegorz Juszczak

TYTUŁ: Karcer

GATUNEK: Fantastyka/Science-Fiction

DATA WYDANIA: 07.11.2024r

LICZBA STRON: 336

WYDAWNICTWO: Novae Res

ISBN: 9788383733241

OCENA: 🌟🌟★★★★★ (2/10)

PoważnieNiepoważny

Życie towarzyskie i uczuciowe - Leopold Tyrmand

Życie towarzyskie i uczuciowe - Leopold Tyrmand

 


Wydawnictwo MG postanowiło wznowić powieść Życie towarzyskie i uczuciowe. Recenzowałam już poprzednie wydanie, lecz nowe było pretekstem, by odświerzyć sobie ten tekst. Zdania nie zmieniłam - zapraszam więc do przeczytania mojej dawnej, acz aktualnej recenzji:

Leopold Tyrmand i jego twórczość to dziś już klasyk. I jak to z literaturą ambitniejszą bywa, czytanie wymaga nieco wysiłku. Sama treść przedstawiona jest troszkę chaotycznie, toteż podczas obcowania z książką będziemy musieli postarać się o skupienie i koncentrację.

Sam klimat jednak i esencja nam te trudy wynagrodzą. Autor pisze niezwykle obrazowo i klimatycznie. Dzięki niemu przenosimy się do zamierzchłych czasów „świetności” komunizmu, gdzie o wszystko trzeba było walczyć, a osiągnąć cokolwiek można było jedynie układami i znajomościami.

Właśnie w ten świat wkracza redaktor Andrzej Felak. Powraca z pobytu zagranicą wraz z żoną, Elżbietą i staje w obliczu ponownego odnajdywania w się w rzeczywistości Polski poprzedniego ustroju. Problemem wydaje się samo nabycie nowego samochodu, czy kupno przysłanej z poza kraju wykładziny dywanowej.

Wszystko jednak da się załatwić w tych latach „pod stołem”. Choć i swoje w kolejkach trzeba wystać, a pozycja, stanowisko sprawiają, że zwykły obywatel staje się kimś na kształt bożka - może więcej, często bardzo dużo.

Książka nieco przeraża objętością, ma prawie pięćset stron i czyta się ją powoli. Jednak atmosfera Warszawy z dawnych lat sprawia niemałą przyjemność. Tutaj pali się papierosy wszędzie, a łapówka jest niemal walutą.

Myślę, że „Życie towarzyskie i uczuciowe” jest raczej książką dla dojrzałego odbiorcy. Młodzieży świat przedstawiony na kartach wyda się tak odrealniony, że trudno im będzie uwierzyć, że kiedyś takie czasy istniały.

Dla tych jednak, którzy pamiętają, może być to sentymentalna podróż do lat minionych - Polski Ludowej. Młodsi raczej nie docenią niuansów i klimatu. Niekoniecznie wystarczy im też cierpliwości dla specyficznego stylu autora.

Ze swojej strony jednak mogę śmiało polecić doświadczonym czytelnikom, jako spojrzenie wstecz, za niebywałą atmosferę lektury. Polecam dozować ją sobie i czerpać przyjemność z każdej przeczytanej strony… z radością, że to już za nami, ale i z sentymentem.

Dodam, że książka pierwszy raz ukazała się w 1989 roku, więc swoje lata już ma, jednak nie straciła na świeżości.

Moja ocena: mocne 7/10


Zrecenzowała: zielony_motyl


Tytuł: Życie towarzyskie i uczuciowe

Autor: Leopold Tyrmand

Wydawnictwo: MG

ISBN: 9788377797426

Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

Człowiek z Wysokiego Zamku - Philip K. Dick

 

Powieść wyróżniona prestiżową nagrodą Hugo, najczęściej tłumaczona książka Philipa K. Dicka, którą napisał, radząc się... I-cing, Księgi Przemian.

"Nieszczęścia, jakie wyrządza wojna ludności miast, granicom i państwom, opisują bataliści; zagrywkami polityków zajmują się stratedzy; zmagania wodzów analizują specjaliści od logistyki, rodzajów broni, gospodarki i szyfrów... Dicka interesowało to, co się wyprawia z duszami. Toteż odwracając w tej książce znane wszystkim losy wojny, pokazał historię jako udrękę, pułapkę, niezrozumiały spektakl wprawiający w przerażenie, wobec którego pozostajemy bezradni. Chyba że ocalejemy, że odzyskamy równowagę w wyniku kaprysu losu. Który czasem odpowiada na nasze starania, na modlitwy, tęsknoty".



„Człowiek z wysokiego zamku” to powieść, która na pewno zasługuje na uwagę każdego miłośnika literatury science fiction, ale także tych, którzy interesują się alternatywnymi historiami i społecznymi spekulacjami o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby losy świata potoczyły się inaczej. To książka, która zmusza do refleksji na temat natury rzeczywistości, manipulacji oraz tożsamości, jednak nie do końca spełnia oczekiwania, jakie mogą powstać po zapoznaniu się z tak przełomowym autorem, jak Philip K. Dick.

Fabuła książki opiera się na interesującej alternatywnej wersji historii, w której to państwa Osi wygrały II wojnę światową. Świat podzielony jest pomiędzy Niemców i Japończyków, którzy rządzą poszczególnymi częściami globu. W Ameryce Północnej dominuje Japonia, a Niemcy sprawują kontrolę nad Europą i resztą świata. Zaskakującym elementem jest także obecność w tej rzeczywistości książki, której tytułowy „Człowiek z wysokiego zamku” jest autorem – powieści, w której przedstawiona jest wizja, w której to Alianci wygrali wojnę. To właśnie ten motyw, przedstawienie książki w książce, stanowi główny punkt odniesienia, który stawia pytania o prawdziwość rzeczywistości, w której żyją bohaterowie.

Bohaterowie książki są liczni i bardzo zróżnicowani, jednak nie udało mi się zbudować z nimi silnej więzi emocjonalnej. Frank Frink, Julian, pan Tagomi, Childan – każdy z nich przeżywa swoją własną, osobistą walkę, a ich losy przeplatają się w sposób, który początkowo może wydawać się ciekawy, ale z czasem zaczyna być zniechęcający. To postacie, które nie otrzymują wystarczającej uwagi, by stać się naprawdę głębokimi i pełnymi postaciami. Nie czułem się z nimi emocjonalnie związany, co utrudniało mi zaangażowanie w ich losy i historie.

Styl pisarski Dicka jest, jak zwykle, zaskakująco przystępny, a książka czyta się dość szybko, mimo że porusza trudne i złożone tematy. To jedno z tych dzieł, które zmuszają czytelnika do refleksji nad społecznymi, politycznymi i filozoficznymi kwestiami. Jednym z ciekawszych wątków jest obecność wyroczni, tajemniczej Księgi Mądrości, której rady bohaterowie traktują poważnie, często kształtując swoje życie i decyzje na jej podstawie. To wprowadza interesującą dynamikę, w której rzeczywistość staje się elastyczna i podlega interpretacji, co w pewnym sensie wprowadza niepewność i zmusza do zastanowienia się nad naturą tego, co uważamy za prawdę.

Pomimo tego, że „Człowiek z wysokiego zamku” porusza ważne tematy związane z alternatywnymi rzeczywistościami, nie do końca spełnia moje oczekiwania. Wydaje mi się, że Dick skupił się zbytnio na pobocznych wątkach, takich jak fascynacja antykami czy ciągłe odniesienia do japońskiej kultury i książki I-Ching, które mogą być trudne do zrozumienia dla czytelnika spoza azjatyckiego kręgu kulturowego. To wszystko sprawia, że książka jest trudna do przyswojenia i momentami, szczególnie w pierwszej połowie, rozczarowuje. Zamiast pełnej analizy rządzących mechanizmów tego alternatywnego świata, autor poświęca uwagę sprawom, które nie wnoszą wiele do głównego wątku, co odbiera powieści jej potencjał.

Kiedy już dochodzimy do końca powieści, zaczynają się pojawiać wątki, które zupełnie zmieniają ton książki. To metanarracyjne podejście, które wydaje się nie pasować do całości opowieści. Nagłe przejście w stronę tych elementów jest zaskakujące, ale jednocześnie sprawia wrażenie, jakby Dick sam nie do końca wiedział, dokąd chce doprowadzić swoich bohaterów. Wydaje mi się, że powieść straciła na spójności, a niektóre pomysły, które początkowo wydawały się fascynujące, zostały zrealizowane w sposób chaotyczny.

Pomimo tych mankamentów, książka „Człowiek z wysokiego zamku” ma swoje mocne strony, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć. To świetna pozycja dla miłośników literatury dystopijnej i spekulacyjnej, którzy cenią sobie złożoną fabułę i pytania o to, jak wyglądają alternatywne rzeczywistości. Część wątków, choć nie do końca wyeksponowanych, naprawdę potrafi zainteresować, a świat stworzony przez Dicka ma wiele do zaoferowania w kontekście rozważań o naturze władzy, tożsamości i manipulacji.

Podsumowując, „Człowiek z wysokiego zamku” to książka pełna ambicji, która jednak nie spełnia wszystkich oczekiwań. Choć niektóre wątki są fascynujące i zmuszają do refleksji, inne wprowadzają zamieszanie i sprawiają, że fabuła wydaje się zbyt poszatkowana. To powieść, którą warto przeczytać, szczególnie jeśli interesuje nas literatura o alternatywnych rzeczywistościach, ale nie oczekujmy po niej pełnej satysfakcji z lektury.

 

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 7/10

 

Wydawnictwo: Rebis

Seria: Dzieła wybrane Philipa K. Dicka

fantasy, science fiction

Tytuł oryginału: The Man In The High Castle

ISBN: 978-83-8338-321-7

Wydanie: 5 (2025)

Data premiery tego wydania: 2025-03-25

Liczba stron: 336


 

Toskański ślub - Marta Jednachowska

Toskański ślub - Marta Jednachowska

 

Wesele po włosku, czyli miłość, sekrety i… intrygi

Najpiękniejszy dzień w życiu czy koszmar, który wydaje się nie mieć końca? A co, jeśli jedno nagle przeradza się w drugie?

Monika oraz Lukas planują kameralny ślub w Toskanii. Niczego nie pragną bardziej niż ucieczki od toksycznych krewnych i zawarcia małżeństwa podczas romantycznej ceremonii w gronie najbliższych przyjaciół. Jednak po dotarciu na miejsce staje się jasne, że nic nie pójdzie tak, jak to sobie wymarzyli.

Organizator ślubu znika bez śladu wraz z zainkasowanym wynagrodzeniem, za to niespodziewanie pojawiają się matka i siostra Moniki – osoby, z którymi łączą ją dość chłodne relacje. Komuś ewidentnie zależy na tym, by zaprzepaścić plany zakochanych. Pytanie tylko, jak daleko się posunie, aby osiągnąć swój cel?


„Toskański ślub” Marty Jednachowskiej to opowieść, która początkowo może wydawać się klasyczną historią o miłości i romantycznej ceremonii w bajkowym otoczeniu. Jednak już po kilku rozdziałach okazuje się, że ta książka to znacznie więcej niż kolejna słodka opowieść o zakochanej parze. To intrygująca mieszanka emocji, sekretów, rodzinnych zawiłości i niespodziewanych zwrotów akcji, które skutecznie burzą poczucie sielankowego spokoju.

Główna para bohaterów, Monika i Lukas, decydują się na ślub z dala od rodzinnego Berlina, by uniknąć trudnych relacji z bliskimi. Toskania ma być ich azylem – pięknym, spokojnym miejscem, w którym w obecności najbliższych przyjaciół wypowiedzą sakramentalne „tak”. Już sam ten pomysł – ślub bez rodziny, za to z wyselekcjonowaną grupą przyjaciół – wprowadza do fabuły powiew świeżości i budzi ciekawość. Co doprowadziło do tak drastycznej decyzji? Jakie tajemnice kryją się za pozornie prostym wyborem?

Autorka bardzo zręcznie prowadzi czytelnika przez kolejne etapy przygotowań do ślubu, które z czasem coraz bardziej przypominają koszmar niż romantyczną przygodę. Znika organizator ceremonii, kontakt się urywa, a sytuację komplikuje niespodziewany przyjazd matki i siostry Moniki – dwóch kobiet, które raczej nie powinny znaleźć się na tej liście gości. Napięcie rośnie z każdą stroną, a sielankowe winnice i brukowane uliczki stają się tłem dla rozgrywającej się intrygi.

Jedną z najmocniejszych stron tej powieści są bohaterowie – nie tylko para młoda, ale też ich przyjaciele, z których każdy ma swoją historię i swoje motywacje. Szczególnie interesujące są relacje między nimi – pełne niedopowiedzeń, żalu i zaskakujących decyzji. Jednachowska świetnie pokazuje, jak cienka granica dzieli bliskość od dystansu, a przyjaźń od zdrady. To właśnie te wątki poboczne – pozornie mniej istotne – tworzą napiętą atmosferę i wciągają czytelnika jeszcze głębiej.

Nie sposób nie wspomnieć o samej Toskanii – autorka stworzyła z niej niemal osobnego bohatera tej opowieści. Opisy słońca, krajobrazów, lokalnych potraw i klimatycznych miasteczek są tak sugestywne, że z łatwością można się przenieść myślami do tej włoskiej krainy. Ten kontrast między pięknem miejsca a dramatycznymi wydarzeniami nadaje całej historii wyjątkowy klimat.

Styl pisania Jednachowskiej jest przystępny, dynamiczny, pełen emocji, ale i humoru w odpowiednich momentach. Książka wciąga od samego początku, a zwroty akcji – zwłaszcza w drugiej połowie – sprawiają, że trudno się od niej oderwać. Autorka nie boi się wprowadzać trudnych tematów, jak toksyczne relacje rodzinne, manipulacja, czy osobiste traumy bohaterów, co dodaje historii głębi.

Zakończenie zaskakuje – i to bardzo. Choć przez całą książkę można snuć domysły, kto naprawdę ma coś do ukrycia, to finał potrafi wytrącić z równowagi nawet uważnego czytelnika. Co więcej, wszystkie elementy układanki trafiają na swoje miejsce w sposób logiczny, ale nieoczywisty – co świadczy o dobrze przemyślanej konstrukcji całej fabuły.

„Toskański ślub” to książka, którą z czystym sumieniem można polecić zarówno fanom romansów, jak i miłośnikom powieści obyczajowych z nutką kryminału czy thrillera psychologicznego. Marta Jednachowska udowodniła, że potrafi nie tylko pisać o emocjach, ale też budować napięcie i prowadzić fabułę w nieprzewidywalnym kierunku. To debiut, który zapowiada bardzo interesującą literacką drogę autorki – i na pewno warto będzie śledzić jej kolejne książki.

 

Recenzja napisana przez: Gosia Celińska

Moja ocena: 8/10

 

Wydawnictwo: Novae Res

literatura obyczajowa, romans

Data wydania: 2025-02-07

Liczba stron: 262

ISBN:  9788383734965